Siedzi sobie taki świstak w ciepłej norce, a tu drugiego lutego każą biedakowi wyłazić na świat i sprawdzać czy zobaczy swój cień. Powiedzmy, że zobaczył. Wraca do norki i dalej zawija w te sreberka. W tym roku nie zobaczył, co podobno oznacza rychłe nadejście wiosny. Przynajmniej w Stanach i Kanadzie. Aha, wyczytałam, że na Ukrainie też. Tylko to sprawka innego świstaka w innej norce.

(Edit 02.02.2022: dzisiaj świstak Phil cień zobaczył, co oznacza podobno jeszcze 6 tygodni zimy. Trafność: 40% ;))

dzień świstaka

Pamiętacie film z Billem Murrayem i Andie MacDowell? Pobudka i dzień jak co dzień. Dokładnie rzecz biorąc – jak wczoraj. Chyba większość z nas kiedyś tego doświadczyła, co prawda zapewne nie aż tak dosłownie, ale przypuszczam, że boleśnie. Bo na pewno nie przyjemnie, prawda? Człowiek ma wrażenie, że życie ucieka przez palce. Czas mija, dzień podobny do dnia, jak śpiewała Beata Kozidrak.

Pobudka, praca/szkoła/uczelnia, domowa codzienność, spanie.
Pobudka, praca/szkoła/uczelnia, domowa codzienność, spanie.
Pobudka, praca/szkoła/uczelnia, domowa codzienność, spanie.
Weekend: sprzątanie, pranie, gotowanie, nadrabianie zaległości.

I tak dalej.

Powielamy te same błędy, te same zachowania. Czekamy na jakieś magiczne zdarzenie, które pomoże wyjść z pułapki. Siedząc w pudełku nie jesteśmy w stanie dojrzeć, gdzie siedzimy.

Jesteśmy różni, mamy różne powody, dla których tak, a nie inaczej, może nam się w życiu układać. Jeśli jest to krótki okres, pół biedy, bywa, zdarza się. Ale jeżeli czyjeś życie tak wygląda zawsze i już, to… hmmm…. Ciężka sprawa. Chyba, że ten ktoś tak lubi i dobrze mu tak. Natomiast jeżeli mu źle, to czas najwyższy coś zmienić, zanim marazm wyciągnie swoje macki i wessie gościa w swoje bagienko. Wtedy, nawet, gdy pojawi się szansa zmiany, delikwent powie: „nie chce mi się…”, „po co mi to..”, „ tak jest dobrze…” i ogólnie uderzy w ten deseń.

Łatwo mówić, zmienić… Jak? Przecież trzeba pracować, nie ma wyjścia. Trzeba się uczyć, zdawać egzaminy. Trzeba zajmować się dziećmi. Chorymi rodzicami. Trzeba ogarnąć dom.

Tak, wszystko to prawda. Ale przede wszystkim trzeba ŻYĆ.

Praca, dom, dzieci – tak, to właśnie ŻYCIE.
Spróbujmy zachować równowagę między częścią zawodową tego naszego życia a prywatną. I pamiętajmy o doprawieniu tej kompozycji nutką egoistyczną i rozpieszczającą (dopieszczającą właściwie…). Nie chodzi wcale o to, by na każdą z tych części poświęcać taką samą ilość czasu, to nie matematyka. Chodzi o harmonię, o, jak to ładnie sie mówi, work-life balance. O to, by pogodzić ze sobą wszystkie aspekty życia. Spojrzeć holistycznie. Bo życie to te małe elementy, zwykła codzienność. I trzeba z tych elementów, z tych małych puzzli, spróbować złożyć coś dobrego. Oraz przypilnować, żeby puzzle były na tyle kompletne, żeby poczuć się spełnionym.

No dobrze, work-life balance, równowaga, ple, ple. Jak to się ma do dnia świstaka, gdy człowiek nie ma czasu, siły ani ochoty, bo jest uwiązany, uwikłany w swoje obowiązki?

Otóż i moja rada – PRZEŁAM RUTYNĘ.

Nie musisz robić rewolucji w życiu. Zresztą dla większości ludzi ewolucja okazuje się lepsza. Mniejsze nakłady, mniejsze straty, mniejsze ryzyko. Co kto lubi.
Konkretnie?
Znajdź chwilę w środku tygodnia. Na przykład w środę. Wieczorem idź lub idźcie do kina. W piątek wyskoczcie do knajpki. Jakaś niania dobra dusza, wśród przyjaciół, rodziny, sąsiadów, zawsze się znajdzie. Spróbuj sportu, o którym zawsze marzyłaś. Zapisz się na tango. Zajrzyj do muzeum, koło którego przejeżdżasz od pięciu lat.
Masz zaległy urlop? Weź wolne poza sezonem i spędź je z zupełnie inny sposób niż zwykle. Tylko nie sprzątaj w tym czasie! Masz ochotę na lenia? Zafunduj sobie dzień z książką w łóżku. Tak, dokładnie. To nie jest marnowanie czasu. To odmiana. Nie mówię, że masz tak robić na co dzień;). Weź kocyk, koszyczek i zrób sobie z dziećmi piknik. Nie musisz jechać nie wiadomo jak daleko za miasto, dzieci i tak będą szczęśliwe. Ty też. Wejdź na drzewo. Gdy będzie ciepło, pochodź na bosaka na trawie. Wyjdź na dwór bez parasola, gdy lunie letni deszcz. Teraz co prawda jest zimno, ciężko będzie z letnim deszczem. No dobrze, sanki też odpadają, przecież nie ma śniegu. Ale są sztuczne lodowiska – idź na łyżwy.
Albo zostań w domu, załóż słuchawki i rozpłyń się w muzyce, której nie słyszałaś / nie słyszałeś od lat. Wiesz ile wspaniałych kawałków powstało od tamtego czasu?! Nie masz słuchawek? To sobie kup.

Rób małe kroczki. Wyrwij się ze szponów rutyny.

Poza tym… Czy za dziesięć lat, ba, za rok, będziesz wspominać, że zrezygnowałaś z balu karnawałowego z przyjaciółmi, bo musiałaś zrobić ofertę dla klienta (tego, który zawsze wszystko musi mieć na wczoraj)? Tak, tego samego, który potem każe na siebie tydzień czekać, bo już mu się nie pali. Ale Ty sobotę miałaś schrzanioną. Gwarantuję jednak, że zapamiętasz, że będąc Pippi Langstrumpf hasałaś po parkiecie z przystojnym ninją (o ile nie przesadzisz z procentami;))

Rutyna to nie jest to samo co regularność.
Ta druga wiele rzeczy ułatwia. Ta pierwsza grozi utknięciem w dniu świstaka.

Rutyna jest jak rdza.

Gabriel García Márquez

Życzę Wam radosnego i odkrywczego przełamywania rutyny 🙂

Masza

7 komentarzy

  1. Lecą tydzień za tygodniem, niemal nie do odróżnienia, a od początku pandemii mam wrażenie, że czas jeszcze przyspieszył. Ale nie, po prostu w pamięci zostają przeżycia, nie daty, a że okazji do różnych wyjazdów czy spotkań jest znacznie mniej, to i tych charakterystyczych punktów, których można się zlapać, też jest mniej. Ale masz rację, to mogą być drobne rzeczy. Podoba mi sie pomysł ze środą, taki dzień w sam raz :).

    AnnAnn
  2. a ja w ramach przełamywania codziennej rutyny proponuję film Między słowami też w roli głównej z Billem Murrayem. Choć film nie jest bardzo wciągający ale ma coś w sobie.

    Baw!
  3. W ramach wachlarza propozycji przełamywania codziennej rutyny proponuję „Mikrowyprawy” Łukasza Długowskiego: przespać się w krzakach pod miastem i pojechać prosto do pracy. Będzie dzień jak codzień, ale zuuupełnie inny…

    doyar
    1. Genialne w swej prostocie. Byleby stosować! Przy tym po mojej linii;) Bo uważam, że urok i tajemnica wcale nie zależą od odległości, a tu jeszcze autor pokazuje, że nie tylko odległość, ale i czas: wystarczy jedna noc, parę godzin nawet. Wcale nie trzeba podróży na koniec świata. Byle się oderwać, zmienić obrazek przed oczami i niejako wrócić do korzeni. Jasne, marzę podróżach w dalekie miejsca, ale doskonale mogę się zresetować na spływie kajakowym. Ile razy zdarzyło się, że człowiek myślał, że jest w jakiejś dziczy, bo od trzech dni nie spotkał nikogo poza swoją ekipą, a tymczasem okazywało się, że wystarczy wyjść na brzeg, a tam za miedzą cywilizacja pełną gębą 😀

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *