Dzień Oceanów sprzed paru dni natchnął mnie romantycznie-tęsknie-marzycielsko. Stąd niebieskie meduzy na moim facebookowym profilu:)


Obudziły się stare marzenia, które włożyłam głęboko do szuflady lub poutykałam za codziennymi problemami, brakiem czasu i tak zwaną prozą życia. Część pochowałam zupełnie świadomie, część posiałam gdzieś kompletnie bez zastanowienia. Niektóre same się poukrywały i zakurzyły. Na szczęście od jakiegoś, dłuższego już czasu, po kawałku je wyjmuję, odkurzam i z wielką radością przywracam do życia.
A te schowane świadomie… Cóż…
Zakładam, że tkwią tam nie na zawsze, ale na potem. Jakieś – kiedyś – gdzieś. Ryzykując, że „potem” może mieć ze sobą różne problemy: na przykład może nigdy nie nadejść. Bo istotne jest dziś. Jako że jednak należę do osób unikających sformułowań „nigdy” i „zawsze” wierzę, że to POTEM nadejdzie – z moją wydatną pomocą oczywiście.

Bo uważam, że marzenia SIĘ nie spełniają. To MY je spełniamy.
A przynajmniej my nadajemy im kierunek.

Marzenia są dobre.
Marzenia nakręcają do działania.
Marzenia dają nadzieję.
Marzena pozwalają się oderwać.
Marzenia popychają świat do przodu.
Marzenia dodają skrzydeł.
Realizacja marzeń często wymaga odwagi i ciężkiej pracy.

Ciekawa jestem ilu wynalazców odkryło swoje dzieła, bo nie przyjęli do wiadomości, że się nie da. Nie słuchali, że tak nie można, tak się nie robi, to nie u nas, to bez sensu, za duże koszty, to i tak nie zadziała i tak dalej. Założę się wielu.
Wniosek?
Nie przejmować się opinią innych. Ona może wynikać z wielu pobudek, wcale nie z braku wiary w nasze siły czy, powiedzmy, z zawiści. Może brać się z troski o nasz czas, opinię, zdrowie, finanse. Tak czy siak, nieważne – to cudze pobudki, a marzenia są nasze. TWOJE.
I to TY ryzykujesz, że patrząc kiedyś wstecz na swoje życie smutno pomyślisz: „Gdybym miał parę lat mniej…”.
Albo i nie, i tej opcji się trzymajmy.

Popatrzmy na dzieci. One nie przyjmują wersji, że się nie da. Będą astronautami, słynnymi youtuberami (tak, tak!) z milionami odsłon albo będą jeździć śmieciarką w tęczowych kolorach. Bo ładna. Najgorsze co mogą zrobić dorośli, to usiłować wtedy rozmawiać „na poważnie”, znacie moje podejście:
– bez sensu, to zawód tylko dla wybranych, zresztą w Polsce nic nie zdziałasz. Wybij sobie z głowy!
– bez sensu, trzeba się uczyć, co to za dziwaczne pomysły. Wybij sobie z głowy.
Czemu mają sobie wybić z głowy? Pomijając, że dziecku jeszcze z dziesięć albo i dwadzieścia razy zmieni się wizja, to dlaczego niby miałoby nie pracować, dajmy na to, w NASA. Tam pracują ludzie, nie kosmici. Chyba;)

To jedna strona medalu. Ta jaśniejsza.
Czyli: dążymy do spełniania marzeń, bo one nas uszczęśliwiają. I tu płynnie trafiamy na granicę pomiędzy dbałością o siebie a pasją przechodzącą w egoizm. Marzenia bowiem mają różny kaliber.

Swego czasu zafascynowała mnie postać Fridtjofa Nansena, norweskiego polarnika i oceanografa, żyjącego na przełomie XIX i XX wieku. Wielki człowiek, wielki naukowiec, odkrywca, który swoją pasję wcielał w życie organizując wyprawy, w których to życie łatwo mógł stracić. Doskonały sportowiec, wynalazca, laureat Pokojowej Nagrody Nobla. Piszę o nim, bo czytając jego niesamowitą biografię zwyczajnie w świecie zrobiło mi się żal żony. Wychowywała pięcioro dzieci – piszę, że ona – bo męża i ojca latami nie było w domu. Koszt wielkiej pasji i wielkich, spełnionych marzeń.
Czasem samorealizacja wymaga poświęceń tak ważkich, że trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie czy warto. Na przykład zaryzykować utratą pracy lub z niej zrezygnować. Czy warto poświęcić życie rodzinne. Na to każdy musi odpowiedzieć sobie sam.
Ocenić, co ma dla niego większą wartość.

Wracam na własne podwórko. Napisałam o świadomym chowaniu marzeń do szuflady. Moim – naszym, jako pary – ograniczeniem w realizacji planów, głównie tych związanych z podróżami, stała się choroba synka. Odkąd jesteśmy razem, było dla nas oczywiste, że będziemy podróżować. Najlepiej motocyklem. Jasne, że we dwoje podróżować najłatwiej, ale nie widzieliśmy przeszkód, by jeździć z dziećmi. I tak też przez parę lat robiliśmy. Pakowaliśmy się w terenówkę albo samolot i poszli.
Nie do dżungli amazońskiej czy na szaloną imprezę na Majorce, ale jakoś bez specjalnych ograniczeń. Pierwszy zagraniczny wyjazd, swojski, na Słowacki Raj, młoda zaliczyła jeszcze w moim brzuchu. Tyle, że więcej wtedy leżałam niż zwiedzałam:) Gdy zmieniła stronę świata i była już dużą, prawie ośmiomiesięczną pannicą, polecieliśmy z nią do Irlandii posnuć się szlakiem wspomnień – to w Irlandii właśnie rozkwitł nasz związek, sentyment pozostał. W tak zwanym międzyczasie, zanim urodził się Albercik, jeździliśmy w najróżniejsze piękne miejsca, nie stroniąc od jednej z ulubionych rozrywek, czyli spływów kajakowych.

Taki spływ, żeby był udany, wymaga zgranej ekipy, wieczornego ogniska i fasolki po bretońsku. Pierwsze zapewnia atmosferę, drugie potrzebę ogrzania i wysuszenia, a trzecie pełnego brzucha po całodziennym machaniu wiosłami. Gdy jeszcze do tego jest pogoda, to, ho, ho! Nadmiar szczęścia, bo składanie mokrego namiotu i rozkładanie takowego wieczorem do przyjemnych nie należy. Ale co tam. Pada? Zakładamy pelerynki. Dziecięca okazuje się do kitu, wygląda ładnie, ale dziecięcia nie chroni: traktujemy „dorosłą” nożem myśliwskim, w pasie sznurek od namiotu i proszszsz…! Efekt poniżej.

dziecko kajaki- masza grander kogel mogel blog

Córcia w obsłudze podróżniczej była absolutnie bezproblemowa. Reklama macierzyństwa, jak to jej tatuś zwykł mawiać. Można było wziąć śpiące dziecię pod pachę, a potem ściemniać, że krasnoludki przeniosły je do łóżka w zupełnie nowym miejscu.

samolot z dzieckiem - masza grander kogel mogel blog

Synek, zanim skończył dwa latka, dwukrotnie był z nami za granicą, wzięliśmy go na rajd, na dwa spływy… I było super. Jeszcze z mężem zdążyliśmy „po dorosłemu” wyskoczyć do Włoch i po drugich urodzinach małego… bach… trzy miesiące w szpitalu. Co się wtedy stało przeczytasz tu:(

Tak skończył się czas naszych podróży. Właściwie na niemal trzy lata skończyły się wakacje. Nigdy nie było wiadomo kiedy i z jakiego powodu trafimy na SOR. Bo gorączka powyżej 40 stopni, której nie idzie zbić. Bo gwałtowna reakcja alergiczna i obrzęk naczynioruchowy grożący uduszeniem. Albo bezobjawowe zapalenie płuc, które zdiagnozowano dopiero, gdy już trzeba było podać tlen. Albo zapalenie naczyń krwionośnych, wybroczyny na całym ciele, a serducho wpadło w sprint. I kolejne dwa miesiące w szpitalu. Kończyło się jedno, zaczynało drugie… Jak tu w ogóle myśleć o podróżach? Poszły w kąt, z automatu. Bo dziecko jest ważniejsze.
Teraz, odpukać, gdy sytuacja jest opanowana, a codzienne przyjmowanie leków stało się oczywistą oczywistością jak mycie zębów, cieszymy się po prostu, że młody funkcjonuje w domu, nie w szpitalu. Zaczął chodzić do szkoły, w kratkę co prawda, ale że przyzwyczajano nas do myśli o nauczaniu indywidualnym, to dla niego i dla nas wielka radość.

Zaczęliśmy szukać wyjazdowego rozwiązania dobrego dla całej rodziny. Tym okazały się mobilne wakacje w Polsce. Mąż wpadł na pomysł, by obierając fragment kraju docierać w różne ciekawe, znane i – chętniej – nieznane miejsca, gdzie zatrzymujemy się na dzień, dwa, najwyżej trzy. Dzieciom taki sposób podróżowania też bardzo przypadł do gustu, mankamentem okazuje się być jedynie pogoda. Niby nic, ale dla nas, pasjonatów wody w każdej postaci umożliwiającej pływanie, jednak dyskomfort. Poza tym, jak ciągle leje, ciężko zwiedzać. Nic to, tego nie przeskoczymy, przynajmniej upał człowieka nie zamęczy;)

Otóż i a propos pływania oraz Światowego Dnia Oceanów, o którym wspomniałam na wstępie – jednym z moich wielkich marzeń było (jest!) nurkowanie na Wielkiej Rafie Koralowej. Takie samo marzenie ma na liście od lat mój mąż – idealnie, prawda?
„Lady Australia”, cudownie opisana przez Marka Tomalika, ciągnie nas i wzywa. Przejechać outback, posurfować, ponurkować… Odwiedzić Coober Pedy, gdzie kręcono Mad Maxa i na własne oczy zobaczyć gmach opery w Sydney.
Więc na co czekamy, poza końcem pandemii rzecz jasna?
E tam, tam są wielkie pająki, skorpiony, węże, aligatory, rekiny, osy morskie i inne zwierzątka, których nie mam ochoty spotykać. Tak sobie tłumaczę;) A poważnie, czekamy na nasze „potem”, bo do Australii nie leci się na weekend ani na tydzień.
Następna w kolejce: Nowa Zelandia. Też sobie wybraliśmy, rzeczywiście bliżej. I Stany. Jeszcze wyspa Man, ale to motocyklem, jakże inaczej. Na mojej osobistej liście czeka Bhutan.
Trudno, poczekają, świat jest wielki, piękny i ten blisko, wokół nas, też ma bardzo, bardzo dużo do zaoferowania. Bodajże dwa lata temu zwiedzaliśmy Podlasie, starając się dotrzeć do miejsc mniej popularnych, mąż się o to postarał planując nasz roadbook. Powiem jedno: tam jest pięknie. I w zasięgu ręki, a konkretnie czterech kółek.

Ktoś powie, że w zasięgu ręki są też wyprawy w najróżniejsze niesamowite miejsca świata. I że może za mało chcemy. Moglibyśmy przecież jeździć osobno, tak jak czasem zdarza nam się wybywać na weekendy. Tak, oczywiście, tyle, że są miejsca, gdzie niemożność podzielenia się emocjami z ukochaną osobą byłaby cierniem w czterech literach. Czyli kwestia wyboru. Zdaję sobie sprawę, że być może nadal siedzimy w jakimś swoim pudełku, że gdyby spojrzeć z innej strony, okazałoby się, że można odważyć się na więcej. Jestem przekonana, że nadejdzie dzień, gdy spojrzę z tej drugiej strony. Kwestia spojrzenia.
Do tej pory problemem była nie tyle sama choroba Albercika, ile jej nieprzewidywalność. Jeżdżąc po Polsce, nocując w jakiś miejscach bez zasięgu, gdzie w nocy niebo jest usiane gwiazdami, najpierw orientujemy się gdzie jest szpital, gdzie SOR dla dzieci, wieziemy komplet dokumentacji. Nie grozi nam utknięcie na hospitalizacji zagranicą. Każdemu może się zdarzyć, znajomym się zdarzało, ale czym innym jest wypadek, a czym innym świadomość przewlekłej choroby z nie do końca jasnymi powikłaniami. Zapewne według niektórych dmuchamy na zimne, a z kolei według innych jesteśmy postrzeleni, że w ogóle dzieciaka gdzieś wozimy w obce miejsca. Faktem jest, że znamy przypadki rzutu zespołu nerczycowego po ugryzieniu komara. Naszego zwykłego, polskiego, rodzimego komara. I nie bądź tu człowieku przewrażliwiony…

Pozostaje się wyluzować, zachować zdrowy rozsądek i czerpać radość z tego co mamy i na co możemy sobie w tej chwili pozwolić. Wbrew pozorom jest tego dużo, a że zawsze coś może stanąć na drodze to już inna sprawa.

Przykład: byłam absolutnie przekonana, że latem na kilka dni „wypożyczymy” nasze kochane pociechy dziadkom i pojedziemy wyszaleć się na Pol’and’Rock Festival. Jasne, że zawsze coś może stanąć na drodze, głównie choroba młodego, ale opcja, że festiwal się nie odbędzie w ogóle do głowy mi nie przyszła! Że będzie jakiś wirus i świat stanie się dużo bardziej zamknięty niż do tej pory. Nie sprawia to jednak, że przestaję marzyć i planować. Dopóki żyję tu i teraz, a marzenia są moją siłą napędową i celem, do którego mogę dążyć, jest OK.
Poza tym będziemy na Najpiękniejszej Domówce Świata:)

Mam takie cele, marzenia, plany, za które biorę się po kawałeczku, małymi krokami. Co ciekawe często zdarza się, że gdy wezmę się coś poważniej, niczym u Paolo Coelho wszechświat sprzyja potajemnie mojemu pragnieniu.
Na przykład mój blog.
Myśl o nim zakiełkowała ze dwa lata temu, jak nie więcej. Nigdy jednak nie miałam czasu, żeby usiąść, pomyśleć, zaplanować, wdrożyć i zacząć pisać. A tu proszę bardzo, złamałam nogę i usiadłam na dwa miesiące. Czas się znalazł, a prowadzenie bloga sprawia mi dużo frajdy.
W końcu jak wiadomo nie od dziś najtrudniejszy pierwszy krok.

Marzy mi się ukończenie biegu z przeszkodami, koniecznie takiego z taplaniem się w błocie. Zew dzieciństwa. Gdy byłam pilotem mojej brzydszej ((hmmm, przecież to ja się maluję…) połowy na rajdzie 4×4, miałam największą radochę, gdy trzeba było w woderach wleźć w bagienko i samemu sprawdzić przejazd. Kierowca-mąż patrzył jakby z pewnym niezrozumieniem. Ale doceniał, nie powiem. W każdym razie jakiś czas temu poznałam u przyjaciół fajną dziewczynę. Siedzimy, rozmawiamy, a tu niespodzianka: moja nowa znajoma ma za sobą pierwszy runmageddon, a teraz szuka partnerki do startu; w końcu razem lepiej się trenuje. Aż podskoczyłam z radości. Chwilowo co prawda wszechświat zweryfikował moje plany, przecież pomógł mi założyć blog, więc nie wszystko na raz;) (Hmmm… czyżby zabrzmiała mi tu nutka lenistwa..? Jakieś wymówki?)

Czasem myślę, że to pozytywna energia nabiera jakiegoś konkretnego kształtu. Jak zaszłam w ciążę, nagle zaczęłam widzieć mnóstwo kobitek z brzuchami. Gdy chodziło nam po głowie kupno konkretnego modelu samochodu, na każdym skrzyżowaniu, na każdym parkingu rzucał nam się oczy taki właśnie samochód. Sympatyczne to i ciekawe.

Napisałam niedawno, że marzenia wymagają odwagi, a jeśli człowiek nie odważy się ich realizować, zapewne kiedyś pożałuje, że nawet nie spróbował. Bo kiedyś tam, parząc wstecz, zabrakło mu ikry i determinacji.
Czy to znaczy, że jego marzenie nie było prawdziwe? Nie wydaje mi się. Jeżeli żałuje, to pewnie było. Zabrakło tylko impulsu, który popchnąłby go do działania i wiary, że wyjście ze strefy komfortu pozwoli dojść dużo dalej.
Celowo nie piszę o finansach, bo znam osoby, które nie mając grosza przy duszy ani widoków na wielkie pieniądze realizują marzenia wymagające nakładów finansowych. Od crowdfundingu, poprzez pożyczki, sprzedanie wszystkiego co mają, po wyjazd pod tytułem „jakoś to będzie” i radzeniem sobie na bieżąco.
Ale ryzyko, że zostanie się z zębami w ścianie, zdecydowanie łatwiej podjąć osobie odpowiedzialnej jedynie za siebie, a nie mającej na utrzymaniu rodzinę.
Sądzę, że z wielu rzeczy, o których marzymy, zazwyczaj rezygnujemy:
– z wygody,
– z powodu obaw, że się nie uda,
– ze strachu lub dyskomfortu, że będzie trzeba coś poświęcić.

Marzysz o pięknej figurze?
Marzysz, by płynnie mówić w obcym języku?
Marzysz, by zostać mistrzem kierownicy?
Marzysz, by przebiec maraton?

To MUSISZ się do tego przygotować. Poświęcić czas na naukę i trening. Samo nie przyjdzie. Nawet największy talent, którego się nie szlifuje, to talent zmarnowany.
Jeśli mam rację, to wniosek jest dość absurdalny i niekoniecznie dobrze o nas świadczący: rezygnujemy z czegoś co być może nas uszczęśliwi (tak to w każdym razie postrzegamy), bo osiągnięcie tego wymagałoby od nas pracy i wysiłku.

I gdy pomyślę o takich ludziach jak Nick Vujicic, Hellen Keller, Stephen Hawking czy Jaś Mela…
Dziękuję, wysoki sądzie, nie mam więcej pytań.

***
Lepiej żałować, że się coś zrobiło, niż żałować, że się nawet nie spróbowało.
Powiedzenie to przypisywane jest wielu osobom; trudno się dziwić, skoro niejeden z nas na to wpadł. Sama w pewnym momencie życia pokierowałam się tą dewizą nie mając pojęcia, że ktoś ukuł takie powiedzenie;)
W każdym razie dzięki temu jestem w życiu tu właśnie i nie chciałabym być nigdzie indziej.

Tak według mnie wygląda podążanie za marzeniami. Często trudne, czasem prowadzące na manowce,  a czasem pozwalające odkryć zupełnie nowe lądy. Dosłownie i w przenośni.

Na zakończenie polecam Wam rodzinny, ciepły film „Odlot”. Film z serii tych, które przemawiają i do dzieci, i do dorosłych. O marzeniach, przyjaźni i tym, co w życiu ważne.

PS. Moje „tablicowe” motto:
Miej odwagę marzyć i podążać drogą swoich pragnień.

Wasza M.

miej odwagę marzyć KredoweMyśli KogelMogel
#KredoweMyśli


7 komentarzy

  1. Na mojej liście jest kilka tych samych pozycji 😀 np Polandrock Festival i USA (nawet założyliśmy skarbonke na ten wyjazd) Z nurkowania Tomek zrezygnował z powodów, o których piszesz ..
    Ale runnmegedon może jeszcze w tym roku się uda.. 😀

    Marta
  2. Najlepsza reklama motocykla jaka widziałem w życiu (nic to że to reklama HD, który poza byciem legendą nie bardzo nadaje się do jazdy…): zielone zalesione góry i mały drewniany domek/szałas pośrodku + napis: „nie urodziłeś się po to, aby płacić rachunki i umrzeć”. Zero chromowanej maszyny w kadrze, zero jakiejś drogi. A trafia prosto w sedno: w marzenia. W to, że Twoje marzenia nie zrealizują się same, i nie zrealizuje ich NIKT. Chyba, że Ty sam/a… To tak jak w Twoim poście. To prawda. Tak to działa. I dlatego niewiele osób realizuje swoje marzenia. Bo to nie jest łatwe. Łatwe jest nie realizować i się zasłaniać. Głównie przed sobą.

    doyar

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *