lekcja pierwsza

(a zarazem pierwszy artykuł z gościnnej serii Pod kaskiem między uszami”)

„Ja cały czas się uczę”, powiedział prezydent, a że jest to prezydent mojego kraju, to i ja cały czas postanowiłem się uczyć. Nieprawda, postanowiłem już wcześniej. Dużo wcześniej. W ramach samorozwoju i samodoskonalenia, zamiast zapłacić kołczowi za kołczowanie, zapłaciłem kolesiowi spod Kazimierza za zwłoki. Były to zwłoki dwudziestoczterolatki, drobnej Japonki, która zabłąkała się do holenderskiego rolnika, a ten wycisnął z niej wszystko, po czym porzucił w swojej oborze. Tak wywnioskowałem po ilości rudego na Japonce. Rudego nalotu.

Nazywała się Honda 250, rzadki u nas model; o tym jeszcze będzie. Moje „to drugie” moto. Mój samorozwój natomiast polegać miał na serii prostych czynności: 1), 'rozłoże’, 2) 'ponaprawiam, pomalujem’, 3) 'wezne złoże’, 4) 'bede tera jeżdził w terenie’!
Taki kierunek samorozwoju został podyktowany trzeźwą kalkulacją: skoro od tylu sezonów jeżdżę po czarnym i gdy regularnie co 18 lat się wykładam, to zawsze sobie coś łamię, to znaczy, że ciągle za mało umiem. Owszem: tor – torem, „doskonalenie techniki jazdy” – doskonaleniem techniki jazdy albo raczej świetną zabawą dla nieco starszych chłopców, ale jak tył zaczyna uciekać na boki, to się jednak moczy pampersa, a tymczasem trzebaby nie moczyć, tylko mieć to obcykane i najwyżej się uśmiechać półgębkiem. Tego chciałem. W tę stronę chciałem się rozwijać. A oni: „kup terenowy” – mówili. „W miesiąc nauczysz się tyle, co po czarnym w kilka sezonów” – mówili. Uwierzyłem im. Będę się uczył, jak prezydent, postanowiłem. Nie, nie jak prezydent, tak po prostu będę się uczył. A zanim będę się uczył tyłem na boki po miękkim to – tadam! – czekał mnie jeszcze bonus: będę się uczył silnika, tłoka, sprzęgła, pierścieni, gaźnika, polerki, oleju w lagach, malarki, szprych zaplatania – wszystkiego tego, czego się nie nauczyłem na początku mojej motocyklowej drogi, gdyż od razu zacząłem od fazy „japonia” pomijając fazę „junak w worku”(*); nic nie chciało się psuć i nic nie trzeba było polerować. Tak sobie myślałem. Morze warsztatowego rozwoju przede mną, a potem ocean rozwoju terenowego.

I kupiłem, wsadziłem na lawetę, i przywiodłem do domu. Nie, właściwie nie do domu, do warsztatu motocyklowego Piotrusia i Jacka, kolesi co sami zaczynali od fazy „Junak w worku”, w związku z czym prowadzą obecnie ceniony serwis motocyklowy.

Niewielkie decyzje z przeszłości kształtują nasze życie w przyszłości.
To była Lekcja 1.

tu przeczytasz część drugą #2


(*) Marcin Osikowicz „Dawca”, Świat Książki 2007

moto doyar 1 Kogel Mogel Blog

Foto: doyar / archiwum własne

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *