byle muchy nie latały
(gościnna seria „Pod kaskiem między uszami”)
tu przeczytasz część czwartą #4
Ponieważ nie znam się na lakiernictwie, kupiłem, wskazane przez tych co się trochę mniej nie znają, farby w spreju, papiery ścierne, prajmery i klary, nauczyłem się wszystkiego z jutjuba i zabrałem się za robotę. Wiem, że w lakiernictwie najważniejsze są: cierpliwość i aby nie było much. To pierwsze mam, a ponieważ na to drugie nie mam wpływu, to wzorem Marka Aureliusza postanowiłem się tym nie przejmować. Jednak na wszelki wypadek przed samym lakierowaniem umyłem się pod pachami. Najpierw poszło szlifowanie na mokro. W długi majowy weekend zabrałem, zakupione okazyjnie w różnych stronach kraju, plastikowe boczki. Jeden przedni, niebieski, a pod spodem czerwony, drugi czarny, jak również i boczki boczne, które nabyłem wraz ze zwłokami oraz kolekcję szmergli i mikrofibr, i postanowiłem poświęcić majówkę wyłącznie na nie.
Mądry człowiek potrafi się przyznać do błędu i wycofać ze swoich głupich decyzji. Wybrałem więc sączenie schłodzonych w studni browarów, grill, rowery, ogniska, spacery, biegi itp., zamiast jakiegoś szlifowania.

Szlifowanie na mokro przyszło wraz z deszczem, co odebrałem jako oczywisty znak z Góry, że mi sprzyja i że wszystko będzie dobrze. Okazało się, że całe to szlifowanie wcale nie wymaga aż takiej cierpliwości, jak pisali w internetach. Tarłem, aż uznałem, że wystarczy.
Innego dnia, w innym miesiącu i w innym miejscu, po, jak już wspominałem, umyciu obu pach, podgrzałem puszki w gorącej wodzie i zacząłem sprejować. To był cudowny powrót do lat młodości, gdzie miało się pryszcze, można było śmierdzieć spod pachy, gdzie nie znano jeszcze stringów ani graffiti i po prostu mazało się po murach „precz z preczem” albo „ówolnić słonia”. Po szesnastej warstwie (instrukcja kłamała coś o trzech) efekt zaczynał być zbliżony do oczekiwanego. Radośnie pojechałem więc po kolejne trzy puszki na fakturę i już pół dnia później dzieło schło sobie na słońcu i wabiło muchy. Dość skutecznie.
Lekcja 6 brzmiała więc: na otwartym powietrzu nawet czyste pachy nie gwarantują braku pypci na malunkach. To nieco tłumaczy, dlaczego higiena osobista nie jest jakoś obsesyjnie przestrzegana przez lakierników. Dlatego też z warstwą klaru poczekałem do jesieni, kiedy dziadostwa lata w powietrzu mniej. Jesienią okazało się, że lakier przezroczysty zachowuje się analogicznie jak ten kolorowy: kładziony szesnastoma cienkimi warstwami tworzy pożądany efekt dopiero, kiedy kładzie się go warstwą grubą i niefachową. Trzeba wtedy radośnie pojechać po trzy kolejne puszki na fakturę, co stanowi suplement do
Lekcji 6 i brzmi: wszystkich puszek z farbą kup zawsze dwa razy więcej. Nie dotyczy prajmera.

tu przeczytasz część szóstą #6
Autor: doyar
Foto: archiwum własne (mucha Pixabay)
