już witał się z gąską

(gościnna seria „Pod kaskiem między uszami ” – autor doyar)

tu przeczytasz część szóstą #6

Gdy wtem! Gdzieś na 98-mym procencie zaawansowania projektu, wciąż w fazie 3) 'wezne złoże’, okazało się, że konieczny będzie jednak… remont silnika. Cha, cha: zapalał i ciągnął, teraz nie zapala, więc nie ciągnie. Dwukrotne mycie gaźnika, wymiana nowej świecy na nową i puszka samostartu wprowadzona do organizmu z wdychanym powietrzem, rozwiały wątpliwości: nie zaskoczy, pierdzielony! Zwracam uwagę, że aby dwukrotnie umyć gaźnik w japońskim motocyklu, trzeba go wyciągnąć, rozbierając ćwierć motocykla, wsadzić, złożyć ćwierć motocykla, a następnie wszystko to starannie powtórzyć. Jeszcze tego nie wiedziałem, ale mimo tego, do tamtej chwili szło mi z projektem, w zasadzie, świetnie. Zwracam również uwagę, że silnik do remontu, w jakimkolwiek motocyklu, trzeba wyjąć z ramy, co z kolei wiąże się z rozebraniem połowy pojazdu. Pomalowany 'na gotowo’ silnik, z pomalowanego 'na gotowo’ pojazdu, dodajmy.
Nastąpił więc nieplanowany powrót do fazy 1) 'rozbiere’.


Dzielnie, jak na lajkonika, rozebrałem i rozkułem silnik, znacznie staranniej opisując tym razem dynksy w torebeczkach (lewy karter pod tym takim brązowym). Serwery ponownie odnotowały moją zwiększoną aktywność na niemieckim forum internetowym. Konsultowałem szeroko. Zapewne to różnica mentalna pomiędzy poukładaną nacją nordycką a radośnie prącą do przodu nacją słowiańską, ale za bardzo z tych ich podpowiedzi nie korzystałem. Nie rozumieliśmy się: po co wymieniać łożyska wału tylko dlatego, że mam je na wierzchu? Spodziewałem się panewek cienkich jak kapsle od kefiru, a w ręku miałem łożyska kulkowe większe niż dwie pięści! Żadnych luzów, całe życie w kąpieli olejowej… Zostawiłem. Korbowodu nie mogłem zostawić, bo okazał się nadgryziony zębem czasu i obrotów. Chociaż kusiło… ale nie, aż tak się od Niemca nie różnię, jestem Europejczykiem, wymienię! Z tym, że na taki nieco bardziej nieeuropejski, gdyż te były dostępne jedynie rejsingowe za cenę zakupu całego mojego moto. Rynek oferował… no cóż, właśnie, chińskie. Wyłącznie. Niemieccy koledzy potwierdzili.
Miałem moralnego kaca: mogę sobie zawiesić chińską lampkę czy klamkę, ale na Kiloniutona! – korbowód?! Jedyny w tym silniku? Pan Marek, który zęby zjadł na takich naprawach, zapewniał, że one nie są takie złe.

Tej nocy nie przespałem. Biłem się z myślami, wstałem, kupiłem i spóźniłem się do pracy. Długo później przyszedł. Ponoć najlepszy na całym Dalekim Wschodzie, jak zapewniał 'maj best friend’ sprzedawca. Tym bardziej się bałem, bo jak kiedyś zakupiłem 'z pewnością najlepszy na całym Dalekim Wschodzie’ komplet owiewek do mojej dużej Hondy, którą przyglebiłem, łamiąc obojczyk i komplet oryginalnych owiewek, to nic do niczego nie pasowało i trzeba było je naciągać końmi. Korbowód jednak wyglądał solidnie, pan Marek założył, zakuł, wyważył, zawiozłem do serwisu. Koledzy złożyli silnik.
Sam się bałem. Co innego rozkręcać, a co innego składać. Koledzy zmierzyli pierścienie: faktycznie, wyszły z tolerancji. No, ale przecież przedtem odpalał i chodził! Gładź cylindra też nówka-sztuka, Nikasil nie ruszony.
Wymieniaj! – powiedzieli i poszli do swoich czynności serwisowych.

Lekcja 8: Cośtamizer zawsze jest sam, nawet jak wspierany przez kolegów.

tu przeczytasz część #8

Autor: doyar
Foto 1: pixabay
Foto 2: doyar / archiwum własne

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *