-wrażliwych uprzedzam, że w tekście występują słowa powszechnie uznawane za obelżywe –

Zacznę cytatem Mistrza Absurdu:

Może to i prawda, że Pan Bóg stworzył człowieka, ale jeżeli tak, to na pewno nasrał mu przy tym do głowy, bo patrząc na siebie i na bliźnich, już innego wytłumaczenia tej agresywnej głupoty nie widzę.
Sławomir Mrożek (Lem, Mrożek „Listy”)

Obrazoburcze? Dla wielu. Bolesne? Jak cholera.

Temat artykułu nasunął mi się po wątpliwej przyjemności spotkania pewnego sfrustrowanego kierowcy. Otóż jadę ci ja parę dni temu mało ruchliwą drogą, która po skręcie w prawo, gdzieś po dziesięciu metrach staje się wąziutką drogą gruntową. Moment zakończenia asfaltu zauważalny jest dla każdego, kto nie zwolni do 5km/h, bowiem w przeciwnym razie różnica poziomów gwarantuje uszkodzenie miski olejowej, a przynajmniej urwanie wydechu. Obie strony po bokach drogi topią się w błocie, rozjeżdżonym przez ciężarówki z pobliskiej budowy.
Tak więc sobie jadę, skręcam i nagle staję dęba, by nie wpakować się w stojące tuż za skrzyżowaniem czarne BMW, z którego właśnie wysiada kierowca. OK, myślę sobie, coś mu się przydarzyło, przecież nie stanąłby w tak idiotycznym miejscu. Grzecznie czekam, aż przymknie drzwi i się przesunie, umożliwiając mi przejazd. Po błocie nie będę nawet próbować, nie dalej jak wczoraj byłam świadkiem, gdy wyciągali stąd gościa ciągnikiem. Tymczasem kierowca stoi przy otwartych drzwiach i nawija przez telefon. Uchylam okno pasażera z zamiarem poproszenia kierowcy o chwilowe usunięcie się z drogi. Niestety nie zdążyłam, bo w tym momencie koleś zaserwował mi soczystą wiąchę:
– Czego się, kurwa, gapisz?! Spierdalaj!

Zatkało mnie. Ale uznałam, że gość ma kłopoty, widocznie sobie z czymś nie radzi i nerwy mu puściły. Spokojnie mówię, żeby się przesunął, bo zastawił mi drogę. Na co słyszę:
– Wal się, kurwa! Odjazd!

No cóż, ja naprawdę staram się być spokojnym człowiekiem. Ale nie mam zamiaru wysłuchiwać, gdy ktoś obrzuca mnie gównem. W końcu słowiańska krew nie woda, nawet, gdy studzisz ją dalekowschodnią medytacją. Ruszyłam, zmuszając chama do szybkiego przymknięcia drzwi i ewakuacji na maskę pięknej beemki. Bluzgi, które za mną poleciały, nie nadają się do cytowania. Koleś mi wygrażał, aż zniknęłam za zakrętem.
O co chodziło? Czy tak zachowuje się normalny człowiek?
Nie wiem, do czego byłby zdolny. Nie miałam ochoty sprawdzać.

Mistrz kierownicy atakuje

Źle mi, że taka agresja, tu akurat na szczęście tylko słowna, jest wokół nas. A wśród kierowców panoszy się szczególnie. Palce w geście popularnym ostatnio w Sejmie, pukanie się w czoło, wyzwiska, niebezpieczne zagrania. Kiedyś sama dawałam się w to wciągnąć. Zdarzało mi się wyprzedzić samochód celowo zajeżdżający mi drogę i dać po heblach. Uspokajał się natychmiast, ale co tu dużo mówić, mądre ani bezpieczne to nie było. Ale moje ego czuło się dowartościowane.

Aż któregoś pięknego dnia, kilka lat temu – nie, wcale nic złego się nie wydarzy – będąc w doskonałym humorze, jechałam z kimś jako pasażer. Była piękna pogoda, słoneczko świeciło, a mi było wesoło i lekko. W mieście spory ruch. Jakiś nerwowy koleś co rusz wyprzedzał, przyspieszał, zmieniał pasy, po czym utykał gdzieś w korku. Trąbił, migał światłami. Może naprawdę się spieszył, kto wie… Ale stwarzał zagrożenie, bez dwóch zdań. I nagle pomyślało mi się (nie, wcale nie, że może ma gdzieś rodzącą żonę czy ciężko chorą mamę, choć przecież mogło tak być, a ja mam tendencje do usprawiedliwiania innych), że z jakiegoś powodu jest niedowartościowany jako mężczyzna i dodaje sobie animuszu. I, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, przeszły mi wszystkie nerwowe reakcje na agresywnych kierowców. Owszem, zdarzyło mi się zgłosić na 112, gdy gość przede mną jechał zygzakiem, ale po prostu od tamtego dnia nie daję się już wyprowadzić na drodze z równowagi. Może głupie, może nie, grunt, że zadziałało.
Ludzie, jaki to komfort! Nawet, gdy działa tylko czasami;)

Granice

Pamiętam dyskusję przy okazji nowelizacji kodeksu karnego o przekraczaniu granic obrony koniecznej, która powinna być proporcjonalna do zamachu, czyli wystarczająca do jego odparcia.

Jeśli ktoś zamaskowany, w nocy, tfu, tfu, odpukać, włamie się do mojego domu, gdzie śpią bezpiecznie moje dzieci, to sorry. Nie będę się zastanawiała czy waląc go czymś ciężkim w łeb rozwalę mu czaszkę, czy nie. Bo może nie miał zamiaru zrobić nam krzywdy, tylko ukraść parę rzeczy..? Nie. On nie ma prawa tu być. Koniec, kropka. I powinien liczyć się z konsekwencjami, w tym agresją popartą silnym wzburzeniem i strachem – emocjami, które dają mieszankę wybuchową.
Bo my home is my castle.

Podczas treningów samoobrony do znudzenia wbijano nam do głów, że podstawa to zapanowanie nad emocjami i umiejętność zimnej oceny sytuacji. Nie siła fizyczna, spektakularne pojedynki i kopniaki z półobrotu, ale unieszkodliwienie przeciwnika w stopniu, który umożliwi ucieczkę.

Natomiast z agresją fizyczną skierowaną bezpośrednio przeciwko mnie, spotkałam się dwa razy w życiu.
Pierwszy raz pod koniec liceum. Zostałam napadnięta na ulicy, w biały dzień, na ruchliwym osiedlu. Koleś zaszedł mi drogę na chodniku rzucając teksty typu „lala, daj buziaka”. Potem zażyczył sobie mojej torby. Najpierw go zignorowałam, próbowałam wyminąć. Nie udało się, facet się wkurzył i przeszedł do rękoczynów. Traf chciał, że wracałam z treningu, a adrenalina nie zdążyła jeszcze opaść. Poradziłam sobie, mimo, że był ode mnie dużo wyższy i silniejszy, nie spodziewał się jednak mojej reakcji. Poradziłam sobie. Na szczęście.
Bo mogłam tego szczęścia nie mieć.

  • W większości przypadków lepiej oddać torbę, telefon, portfel. Po prostu wykonać polecenie, chyba, że zdążysz zwiać. Bo nie wiesz, czy agresor nie użyje na przykład noża. I mogiła. Dosłownie.

Drugi raz był klasyczny.
Bawiłam się na imprezie w klubie studenckim, w gronie znajomych. Wśród nich był gość, współlokator mojego dobrego kolegi, bardzo sympatyczny facet. Dobrze nam się gadało. Po imprezie zaproponował, że odprowadzi mnie na przystanek. Jasne, że się ucieszyłam. Droga z klubu do autobusu prowadziła przez niewielki park. Koleś uznał, że kobieta + mężczyzna + park + druga w nocy = seks. To chyba jasne. Nie docierało, gdy mówiłam, że nie chcę. Skończyło się moim podbitym okiem i rozciętą wargą. Uciekłam, zostawiając go w stanie nie pozwalającym na napastowanie przez jakiś czas żadnej kobiety.

Tak, poszłam na policję. I wiecie jak się skończyło? Dałam się namówić na rezygnację z doniesienia. Scenariusz przedstawiono mi bardzo obrazowo: poszłam do parku, sam na sam, z obcym facetem, w środku nocy. Oboje pod wpływem alkoholu. Czego się spodziewałam? Poza tym, przecież do niczego nie doszło. Fakt, ktoś mnie pobił. Pytania? Jaką miała pani bieliznę? Z koronki? Ile guzików przy koszuli rozpiętych? Pozwoliła się pani objąć, gdy szliście? Odpuściłam. Posłuchałam.

Dziś zachowałabym się inaczej i z czystym sumieniem radziłabym to każdej z Was:

  • Bezwzględnie należy zgłosić usiłowanie gwałtu na policję. Niestety, w Polsce wciąż jest z tym źle. Ale rezygnacja daje przyzwolenie sprawcy, pozostawia go bezkarnym. Oby Wam nic takiego się nie przydarzyło, ale jeśli: nie odpuszczajcie gnojom.

By the way: wiecie, że za większość gwałtów odpowiadają napastnicy, których się zna?

Znieczulica

Wiecie co było wtedy najgorsze? To, że, gdy wracałam do domu autobusem, bez telefonu, z opuchniętą twarzą, rosnącą śliwą pod okiem, podartą i zakrwawioną koszulą, NIKT nie zapytał czy nie potrzebuję pomocy. Stałam przyklejona do szyby i płakałam. NIKT się nie zainteresował. Kompletnie nikt. Patrzyli na mnie jak na dziwkę, którą pobił klient. I tyle. Wtedy na jakiś czas zwątpiłam w ludzi. I dotarło do mnie, że równie zła jak agresja jest znieczulica.
Swoiste przyzwolenie na przemoc. Zamykanie oczu i odwracanie głowy. Coś obrzydliwego.
Jestem w stanie zrozumieć, że ktoś nie odważy się zainterweniować w obawie o własne zdrowie czy życie. Bo czterech naspeedowanych kolesi kopie piątego. Ciężka sprawa, nie oszukujmy się. Ale płacząca, zakrwawiona laska w autobusie..?

  • Nie bądźcie obojętni. Zamykając oczy stajecie się współwinni. Nikt nie każe rzucać się w wir jakiejś bójki, konfliktu, chyba, że ktoś czuje się na siłach, Ale zawsze można narobić rabanu, poprosić o pomoc innych ludzi, wezwać wsparcie. Trzeba tylko wystawić nos ze strefy komfortu.

Chwasty

Nie umiem pogodzić się z agresją wobec słabszych. Rodzi to mój bezgraniczny sprzeciw.
Otwiera mi się w kieszeni przysłowiowy nóż.
Pisałam o agresji pomiędzy osobami dorosłymi, a przecież niezwykle bolesnym i ważnym tematem jest krzywdzenie dzieci. Coś nie do pojęcia przeze mnie. Tak jak przemoc wobec ludzi starych i  schorowanych.

Jakim trzeba być skurwielem, żeby zgwałcić i pobić kilkulatka?!
Jakim trzeba być zwyrodnialcem, żeby skatować 90-letnią staruszkę?
Po prostu brakuje mi słów…

Podobnie z przemocą wśród nastolatków. Okrucieństwa, których potrafi dopuścić się młodzież, zarówno chłopcy, jak i dziewczyny, nie mieszczą się przeciętnemu człowiekowi w głowie.
Temat na odrębny artykuł.

Do osobnego worka wkładam kiboli, ustawki i wszelkiej maści rozgrywki męsko-męskie. Ale jeśli to jest ich wentyl i robią krzywdę sobie nawzajem (warunek) i na własne życzenie – ich sprawa.

***
Opisałam przypadki ekstremalne.
Ale agresja jest wokół nas, na co dzień, w takim niby delikatniejszym wydaniu. Wystawia na co dzień tę swoją krzywą mordę, wyziera z różnych kątów. Przykre słowa, aroganckie odzywki. Niepotrzebne złośliwości. W sklepie przy kasie, w urzędzie, na ulicy.
Wiecie jak to widzę?

Agresja rodzi agresję, a uśmiech rodzi uśmiech. To nie są puste slogany.

Naprawdę, zróbcie wszystko, by uwolnić się od towarzystwa ludzi toksycznych. Ich energia będzie Was zżerać, zarażać jadem. Oczywiście, ubarwiam, ale tylko trochę.
Spróbujcie inaczej, proszę. Gdy macie sprawę do załatwienia, nie zaczynajcie od metody „najlepszą obroną jest atak”. Zacznijcie od życzliwego „dzień dobry”. Powiedzcie coś miłego. Zdobądźcie się na odrobinę empatii wobec drugiej strony. To naprawdę potrafi zdziałać cuda :).

Zobaczcie człowieka w człowieku.

Pozdrawiam Was serdecznie:)

2 komentarze

  1. Agresja jest częścią homo sapiens od zawsze. Bez niej zjadłyby nas już na samym początku inne malpy na starcie ewolucji. Tyle, że przewaznie jest zamknięta w kulturowej klatce ucywilizowania. Niech no tylko takie cywilizowane warunki na jakiś czas znikną (wojna, obóz) to od razu z nas wyłazi. O, taki Twój dobry przykład: najście obcego na dom z dziećmi. Może „tylko” aby okrasc. Ja też uważam, że jeśli się w takiej sytuacji bronię, to w afekcie mam zwierzęce prawo sięgnąć po cokolwiek skutecznego: siekierę, pogrzebacz, miotacz ognia – co pod ręką. Zdrowa reakcja wtedy to agresja, po to właśnie jest. Natomiast faktycznie: w warunkach pokoju i ucywilizowania nie mamy co z nią zrobić. I dlatego czasem wyłazi otworem gębowym, przeważnie zza kierownicy. A kibolskie ustawki po lasach są całkiem sensownie poukładanym rozwiązaniem w ramach poszukującej ujścia agresji grupy. Nie rozumiem dlaczego im się tego zabrania za moje pieniądze. A, chyba jak zawsze: dla mojego dobra…

    doyar
    1. Też tak to widzę: agresja jest z nami od zawsze i jest częścią nas. Nie ma co udawać, że jest inaczej i wydaje mi się, nie ma najmniejszego sensu ukrywanie jej i duszenie w sobie. Co nie znaczy, że można z czystym sumieniem dawać sobie upust, ale trzeba umieć nad sobą i swoją agresją zapanować. To świadczy o dojrzałości emocjonalnej, pojedynczych ludzi, jak i całych społeczeństw. A łatwe to nie jest. Natomiast, gdy goście sami sobie z dala od innych ludzi robią mini-wojnę, to może fakt, po co im przeszkadzać. O ile obie strony widzą to tak samo i pod warunkiem, że nie przeniosą tej chęci na ulicę. A dla zdrowia psychicznego niejeden z nas raz po raz powinien mieć możliwość wtłuc komuś na ringu. Tu jeszcze kłania się istotny „drobiazg” – raczej nie wybiera się na sparring partnerów przeciwników słabszych od siebie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *