BEZSILNOŚĆ. Lepka i ciężka, obezwładniająca. Odbierająca siły, chęci, nadzieję. Może dotknąć każdego z nas. Bywa, że człowiek nie umie się do niej przyznać, wstydząc się swojej słabości – nawet przed sobą samym. Ale bezsilność to nie jest słabość, ona po prostu świadczy o wrażliwości.
To dół, czasem głęboki, ale warto pamiętać, że gdy pozwolimy sobie spaść na sam spód tego dołu, zyskamy możliwość odbicia się od jego dna.

Beata i Basia poznały się w szpitalu, do którego trafiły w tym samym czasie ze swoimi kilkuletnimi dziećmi. Basia, drobna, szczuplutka, króciutko ostrzyżona brunetka, lgnęła do ludzi. Uśmiechnięta i pomocna, od pierwszych chwil ujęła Beatę szczerością. Szybko znalazły wspólny język, podobnie zresztą jak ich dzieci. Gdy maluchy bawiły się w najlepsze, Beata usiadła przy laptopie. Po jakimś czasie go zamknęła, wstała i podeszła do kucającej przy dzieciach Basi. Stojąc nad nią, zauważyła na jej głowie spory opatrunek, który wcześniej był zasłonięty przez fantazyjną chustkę.

– Jeśli mogę zapytać: co ci się stało?
– A, nic takiego. Czaszka mi pękła – Basia odparła z uśmiechem, takim tonem, jakby informowała, że właśnie zapowiedzieli ocieplenie.

Beata aż usiadła.
– Co takiego? – spytała ze zdumieniem.
– No tak. Wiesz, bo ja wczoraj wyszłam ze szpitala, na własne życzenie. Mała zachorowała, miała z nią przyjechać moja mama, ale lekarze powiedzieli, że teraz mogą mnie tylko obserwować. To po co miałam tam jeszcze siedzieć, skoro się dobrze czuję. Uderzyłam głową w kuchenkę – znowu się uśmiechnęła, jakby przepraszająco. Beata patrzyła na nią z niedowierzaniem. Nie zdążyła jednak zadać kolejnego pytania.
– To mój mąż. On czasami ma takie ataki złości, jak się na mnie zdenerwuje. Niepotrzebnie go sprowokowałam. Ale on nie jest zły, – ciągnęła szybko – tylko czasami nerwy mu czasem puszczają. Wiesz, jak to facet. Tyle, że ja chudzina jestem, ważę czterdzieści osiem kilo, a on dwa razy tyle, więc poleciałam. Ale on nie chciał. Kocha mnie. Już to tłumaczyłam policji.

Beata była w szoku. Pierwszy raz spotkała się z taką sytuacją.
– Jak to facet..? – powtórzyła. – Co masz na myśli?
– No jak to co? Był zmęczony, po ciężkim dniu, a ja zaczęłam mu truć, że obiecał zlew naprawić. Prosił, żebym dała spokój, a ja swoje. To się zdenerwował.
– Basia, ty słyszysz, co mówisz?! – Beata nie wytrzymała. – Jak kochający mężczyzna może cię uderzyć, dziewczyno! A ty go jeszcze usprawiedliwiasz!

Basia pokręciła głową.
– To nie tak. Nie rozumiesz. On mnie nie uderzył, tylko popchnął. Wiem, że mnie kocha. Przeprosił, żałuje, obiecał, że to się nigdy nie powtórzy. Naprawdę mu z tym źle. Wiesz, jak teraz jest nam cudownie? – ożywiła się. – Jak na początku. Zobaczysz sama, przyjdzie nas odwiedzić. Tylko błagam, nie mówi, że wiesz. To nie byłoby dobre – opuściła głowę.


Przyszedł popołudniu, z bukietem kwiatów. Facet jak dąb. Basia wyglądała na szczęśliwą, ba, oboje wyglądali. Migdalili się i gruchali jak gołąbki, a roześmiana córeczka co rusz wdrapywała im się na kolana. Beata zaczęła mieć wątpliwości, może rzeczywiście to był wypadek…


Spotkały się miesiąc później, na kontroli w przyszpitalnej poradni. Beata od razu zauważyła wielki siniec pod okiem. Poczuła wściekłość.
– Uderzył cię? – ni to spytała, ni stwierdziła, siadając obok Basi na ławce. Ta pokiwała głową. Spuściła wzrok, a na jej spodnie zaczęły kapać łzy.
– Ja wiem, że tak nie powinno być… – wyszeptała. – Ale ja go kocham. A on mnie. Co mam zrobić..?
– Znaleźć w sobie siłę i od niego odejść – zdecydowanym tonem powiedziała Beata. Odruchowo, to, co myślała. – Wyprowadź się, zanim cię zabije.

Basia pokręciła głową, wycierając rękawem policzek.
– To niemożliwe. Nie mam pracy. Poza tym to mój dom. I jej – głową wskazała córkę. – Nie zabiorę jej ojca. Najwyżej kiedyś mnie zabije – dodała zmęczonym, zrezygnowanym tonem.


Beata miała ochotę potrząsnąć tą dziewczyną, nakazać jej jeszcze dziś się spakować i wyprowadzić do matki. Ale wiedziała, że tak się nie da.

Basia powtórzyła cicho:
– Najwyżej mnie zabije…
Beata poczuła obezwładniającą bezsilność. Jak pomóc komuś stojącemu nad przepaścią, gdy ten tej pomocy nie chce..? Gdy nie wierzy, że da się cokolwiek zmienić? Jak?!

Niemoc, która ogarnęła wówczas Beatę, była dojmująca. W tamtym momencie przyszła w parze z bezradnością. Dziewczyna poczuła, jak obrzydliwe, świdrujące poczucie braku siły i jakiekolwiek sensownego rozwiązania potrafi zwalić się człowiekowi na łeb.

Czy można poradzić sobie z bezsilnością? Wbrew pozorom można. To człowiek wartościuje zdarzenia w swoim życiu. Możemy spróbować zaakceptować, że jest jak jest, przyznać, że w tym momencie dosłownie jesteśmy „bez sił”. Możemy przyjąć do wiadomości, że nie mamy władzy nad daną sytuacją i nie dysponujemy żadną mocą sprawczą. Żeby móc funkcjonować, warto rozejrzeć się za jakimś punktem zaczepienia. Gdy poszukamy „rady”, jest szansa, że uporamy się z bezradnością, wynikającą z poczucia bezsilności. A to już krok do przodu.

Beata poczuła bezsilność w wyniku konkretnej sytuacji. A jak bezsilna musiała czuć się Basia, tkwiąca w toksycznym związku..?

Są sytuacje, gdy bezsilność przeradza się w poczucie beznadziejności, gdy trwa i odbiera człowiekowi energię do działania. Odbiera też jakąkolwiek nadzieję, że może zdarzyć się cokolwiek dobrego, raczej prowadzi do czarnowidztwa. Człowiek staje się zobojętniały, ma problemy z podejmowaniem nawet prostych decyzji, wykonywaniem obowiązków. Czuje się winny, niepotrzebny, czasem chciałby zniknąć. Wówczas, z dużym prawdopodobieństwem, mamy do czynienia z depresją, a ta wymaga leczenia. Bywa, że ludzie wstydzą się swoich dolegliwości, nie chcą słyszeć o lekarzu, boją się, że skoro powinni iść do psychiatry, to znaczy, że… no właśnie, że co? Że są nienormalni, psychiczni, trafią do czubków? Przerażające stereotypy wynikające z niewiedzy. Chorą duszę można leczyć, ba, trzeba leczyć: bo chora dusza, to chore ciało. Depresja to nie wstyd! To poważna choroba, której nie załatwi się radą „weź się w garść”.

Natomiast emocja, czy może uczucie, stan, którego doświadczyła Beata, jest przejściowa. Jak to z emocjami bywa, walka z poczuciem bezsilności jest skazana porażkę. Trzeba się w niej zanurzyć, przetrawić, przyjąć, że jest, wbrew temu, czego byśmy sobie życzyli. A potem szukać światełka w tunelu, tak jak napisałam wcześniej: punktu zaczepienia. I krok po kroku, do przodu.
Takie są moje doświadczenia.

Buziaki
Wasza M.

PS.
Nieprzypadkowo napisałam o bezsilności, ostatnio boleśnie jej doświadczyłam, obserwując sytuację w kraju. Zaglądajcie, artykuł na ten temat już „się pisze”.
M.

O emocjach więcej znajdziesz tutaj: ALFABET EMOCJI

Foto: Ryan McGuire

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *