Dziwny jest ten świat
Gdzie jeszcze wciąż
Mieści się wiele zła
I dziwne jest to
Że od tylu lat
Człowiekiem gardzi człowiek…
(..)
Lecz ludzi dobrej woli jest więcej
I mocno wierzę w to
Że ten świat
Nie zginie nigdy dzięki nim
Nie nie nie nie
Przyszedł już czas
Najwyższy czas
Nienawiść zniszczyć w sobie.

/Czesław Niemen/

gość w dom

Inwazja Rosji na Ukrainę rozpaliła w ludziach mieszankę emocji. Niedowierzanie, przerażenie, złość i współczucie, połączone z wielką, szczerą chęcią niesienia pomocy. Z mężem byliśmy zgodni, nie pierwszy raz nasze myśli poszły jednym torem – mamy całkiem spory dom, możemy pomóc potrzebującym. Nasza decyzja była odruchowa, spontaniczna. Szybka analiza, który pokój, ile osób, przegląd pościeli i ręczników, bo entropia jakoś nie chce ich omijać.

Dlaczego? (gościna, nie entropia). Bo żyjemy jak pączki w maśle. Nie czujemy tego na co dzień, uzmysławiamy to sobie dopiero poprzez porównanie. Owszem, mamy wojenki polityczne, inflację, kolejki do lekarzy i dziury w jezdniach, ale przede wszystkim mamy POKÓJ. Jesteśmy bezpieczni, nasi bliscy są bezpieczni. Nasze potrzeby sięgają hen, na czubek piramidy Maslowa. Dzieci toną w zabawkach, dorośli w gadżetach. Planujemy remonty, wczasy, zmiany pracy, bo nuda, kolejne studia, bo rozwój, dyskutujemy o książkach, podniecamy się serialami i zastanawiamy czy lepiej kupić sofę jasnoszarą czy ciemnoszarą. I, o ile kolor sofy nie stanowi sensu naszego życia, nie ma w tym nic złego.

Ale wyobraźmy sobie, że nagle to wszystko znika. Pstryk. A raczej huk. Wybuchających rakiet. Bojąc się o życie dzieci, pakujemy każdemu po jednej walizce, koniecznie z zapasem leków dla młodego, łapiemy transporter z kotami (naprawdę nie rozumiem, czemu niektórych to dziwi, a wręcz oburza). I uciekamy, wróć – mąż i tata zostaje – z pomocą obcych ludzi, do obcego kraju, zdani na łaskę i niełaskę jego mieszkańców, ze straszliwymi obrazami, które wryły się pod powieki i wibrującym dźwiękiem wyjących syren w głowie. W nocy nie mogę zasnąć, tulę łkające dzieci, a moje oczy nie mają już łez. Naszego domu już nie ma. I nie ma sąsiadów. Na zawsze. Są gruzy i śmierć. To cud, że żyjemy.

To tylko wyobraźnia, ale dla ukraińskich rodzin bolesna, najprawdziwsza prawda. Serce się kroi, a łzy same cisną się do oczu…

Borodzianka, Ukraina, 03.03.2022r.

Więc decyzja jest oczywista. Może być trudno, dotarło to do nas, gdy już trochę ochłonęliśmy. Ot, taka codzienność: dwa razy więcej ludzi do łazienki, potrzeba chwilowego odseparowania, i ze strony gości, i z naszej, nieuniknione konflikty między dziećmi, wreszcie bariera językowa. Nie sądziłam, że wmuszany w nas w szkole rosyjski przyda się w takich okolicznościach…
I drugie dno, cięższego kalibru: to nie będzie zwykła, po prostu dłuższa, wizyta znanych nam gości. To płacz, tęsknota, niepewność i strach. Trauma. Tata, mąż, znajomy z pracy, pojechał walczyć za kraj. I nie może obiecać, że wróci. Trzeba z całej siły wierzyć, że wróci. I że później będzie miał dokąd wracać z całą rodziną. A tymczasem my zostaniemy tu, z ludźmi których tak bardzo chcielibyśmy pocieszyć. Ale nie da się pocieszyć, da się wysłuchać. Tylko i aż. Tak, będzie trudno. Ale nasze „trudno” jest niczym w porównaniu z nieszczęściem tych ludzi. Zresztą w życiu nie musi być łatwo, nie to jest najważniejsze i nie to sprawia, że życie nabiera sensu.

Najbardziej martwię się o dzieci. Wyrwane tak okrutnie ze swojego środowiska, przyjaciół, szkoły, zabawek. Podołają, wiem, ale jakim kosztem… Bardzo, ale to naprawdę bardzo się cieszę z prezydenckiego weta #lexCzarnek. Nie wyobrażam sobie możliwości udzielania pomocy psychologicznej, która będzie potrzebna ukraińskim (i rosyjskim, i białoruskim, i polskim także, ale o tym później) dzieciom, gdy niebawem trafią do polskich szkół, w sytuacji, gdyby weszła tak beznadziejna ustawa. Gdy będzie konieczne szybkie reagowanie i elastyczne podejście, nie będzie czasu na spowiedź wobec kuratorium i łaskawą zgodę na działanie.

jak rozmawiać z dziećmi o wojnie

O ich strachu, wątpliwościach, lękach? Szczerze i delikatnie, w sposób dopasowany do ich wieku i możliwości poznawczych. Nie jest dobrze, gdy dorośli, chcąc dziecko chronić bądź uniknąć trudnej rozmowy, udają, że nic się nie dzieje. Dzieci nie są odizolowane od informacji i mogą dowiedzieć się w sposób, który zostawi w ich psychice ślad – przez internet, gdzie mnożą się fake newsy i trolle, z programu w telewizji przeznaczonego dla dorosłych, oglądając zburzone miasta i krwawe zdjęcia czy z ubarwionego przekazu z ust kolegów. Z drugiej strony nie można przelewać na dzieci naszego strachu, okazywać paniki czy przerażenia. To my jesteśmy dorośli, to my jesteśmy dojrzali emocjonalnie (przynajmniej teoretycznie) i to naszą rolą jest zadbanie nie tylko o fizyczne bezpieczeństwo dzieciaków, ale o ich dobrostan psychiczny. To my jesteśmy ich oparciem i opoką.

Nie ukrywajmy naszych emocji i uczuć, ale bierzmy pod uwagę reakcję małego odbiorcy, która nam, dorosłym, może wydać się absurdalna albo bezsensowna. Strach, który czuje dziecko, jest prawdziwy. Nie umniejszajmy dziecku przez bagatelizowanie tego strachu. Pomóżmy mu opanować jego lęki, zamiast je, nawet nieumyślnie, rozbudzać, a już najgorzej, wyśmiewać, nawet w najlepszej wierze. Nie zostawiajmy go z poczuciem bezradności i braku sprawczości, chyba nic nie buduje silniej beznadziei – to dotyczy także dorosłych.

Tę samą rzeczywistość można przedstawić na różne sposoby, bez epatowania okrucieństwem, ale i bez kłamstw. Tydzień temu napisałam na Facebooku (wklejam całość dla tych, którzy FB nie czytają):

Miało być o pączkach, miało być zabawnie. Nie jest zabawnie.
Obudziliśmy się w nowej rzeczywistości, przywołującej na myśl najgorsze karty historii XX wieku. Chciałam napisać, że brak mi słów, ale nie, nie brak – po prostu te, które cisną mi się na usta, nie nadają się do publikacji. Źle mi, przykro, jestem wściekła.
Ale nie czas płakać, to niczego nie zmieni; trzeba skupić się na tym, co można zrobić dla Ukrainy, co my możemy, zwykli ludzie tu 🇵🇱 dla zwykłych ludzi tam 🇺🇦
Dzieci zapytały mnie czy u nas też będzie wojna. Nie samo pytanie mnie zmroziło, ale uczciwa na nie odpowiedź, która nie brzmi twardo: NIE. Brzmi: NIE WIEM.
Bo historia nas uczy, że niczego nas nie uczy. Przynajmniej niektórych.

Znajoma powiedziała mi, że była zaskoczona, jak mogłam w taki sposób odpowiedzieć dzieciom. Że nie wiem. Kochani, w „taki sposób” powiedziałam dorosłym – to dorośli są moimi czytelnikami i do nich, do Was, kieruję swój przekaz, z nimi, czyli z Wami, dzielę się moimi odczuciami i przemyśleniami.
Dzieciom, na pytanie czy u nas też będzie wojna, odpowiedziałam, że nikt nie wie co będzie, nie znamy przecież przyszłości, ale jest to mało prawdopodobne i mam nadzieję, że nie. Poza tym jesteśmy w innej sytuacji niż Ukraina, ponieważ jesteśmy członkiem NATO. Tu nastąpił podział rozmowy na 10-letniego Albercika i 15-letnią Tami, tematy rozwinęły się nieco inaczej, stosownie do ich wieku i wiedzy. Ponieważ ulepiona jestem z takiej gliny, która każe mi wczuwać się w sytuacje innych i przeżywam pewne sprawy bardziej niż czasami bym sobie tego życzyła, skupiliśmy się na rozmowie o tym, jak można pomóc mieszkańcom Ukrainy. Dzieciaki poczuły, że chcą się przyłączyć i dać coś od siebie. I pomagają dzielnie na miarę swoich możliwości.

Strategia z NATO okazała się skuteczna, bo młody przypomniał sobie, że parę dni wcześniej, gdy przejeżdżaliśmy na wysokości Łasku, przeleciał nad naszymi głowami myśliwiec; mniej więcej w tych dniach amerykańskie F-15 dołączyły do naszych F-16. Dla mnie było to nieco dziwne uczucie, lekko niepokojące, bo włączył mi się historyczny ciąg myślowy; grunt, że dzieci stwierdziły, że to nasze wsparcie. Wizja Top Gun czyni cuda.

 Nie chcę teraz analizować postawy aliantów z czasów II wojny światowej – wtedy nie było NATO, a i musiało sporo wód upłynąć w rzekach, zanim do niego przystąpiliśmy. Pomysły, by wystąpić z paktu, jak rzucają niektórzy, są co najmniej zastanawiające. Co proponują w zamian? Sojusz z Rosją, bo przecież swoich się nie atakuje. Wy tak, panowie konfederaci, na poważnie?
Jest takie mądre powiedzenie: w kupie siła, a jak komuś kupa śmierdzi, to duży może więcej. Mówiąc „duży”, nie mam na myśli wielkości terytorium. Razem możemy więcej. I razem z UE, nie poza nią, bo wojenka gospodarcza i „reformy” sądowe lokują nas bardziej na umownym wschodzie niż byśmy sobie tego życzyli. A to przecież nasza granica stanowi granicę Unii, więc strzec jej mają interes pozostałe państwa UE, bo nie o miłość braterską w polityce chodzi, ale o interesy. Tyle, że jeśli te są zbieżne, a takim jest utrzymanie pokoju i zapewnienie obywatelom bezpieczeństwa i godnego życia, nie ma innej opcji niż patrzeć w jedną stronę i próbować ustalić wspólną drogę do celu. A potem, co może być trudniejsze; cel ten utrzymać. Chyba, że prawdziwy cel jest inny, a godne życie ma dotyczyć tylko wybranych; wówczas rzeczywiście, jak Rosja pokazała, pranie mózgów robi swoje. Dyktator i oligarchowie górą, a reszta niech nie poskakuje. Kogo może nęcić taka wizja?

Kochani, trzymajmy się razem, tak jak teraz, to najlepsze co możemy robić. Zamartwianie się nic nie da, a na pewno nie wpłynie na przyszłość, najwyżej na stan psychiczny się-zamartwiającego. To, co, teraz na szybko my zwykli ludzie, tutaj w Polsce, możemy dać naszym gościom, to dach nad głową i chwilę wytchnienia. Pomoc, do której niesienia poderwał się cały kraj, niesamowicie buduje i uzmysławia ilu dobrych, pięknych ludzi jest wśród nas, ile w ludziach empatii, współczucia i pozytywnej energii. I wiecie czego jeszcze, co pomaga? Odrobina humoru. Nawet czarnego, nawet przez łzy.

Na zakończenie dedykuję Wam przepiękny, genialnie ponadczasowy utwór Czesława Niemena; jeden z tych kawałków, które powodują, że przechodzą mnie ciarki…

Trzymajcie się

Wasza M.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *