spokojnie, to tylko Święta


– W czym ci pomóc? – Mąż zagląda do kuchni, w której szaleje tornado. Czyli szaleję ja. Szalewam, jak mawiała wówczas (a było to lat temu parę) nasza córcia.
– Idź z dzieciakami na spacer, poradzę sobie.
– Na pewno? Masz tu masę roboty.
– Na pewno.
Uff… Pojechali, wreszcie mogę spokojnie wziąć się za robotę.


Umyć okna, wyprasować obrusy, przetrzeć szafki. Pokroić warzywa, usmażyć pstrąga, upiec ciasto.
– Kiciuś, co mi tu miauczysz? No tak, ryba.
Oj, trzeba kupić kocie puszki. I papier do prezentów, przecież muszę je zapakować. Żeby tylko dzieci nie zauważyły…
Uszka, zapomniałam o uszkach do barszczu! Grzyby moczą się od wczoraj, będą jak galaretka.
– Kocie, co ci jest? Nie rzygaj mi tu!!!
Masz babo placek, gdzie ja teraz weta znajdę…
Właśnie, placek; miało być ciasto ze śliwkami, tylko że nikt nie kupił śliwek. Dobrze, że dzieci polukrowały pierniczki. Gdzie ten cukier?
Mam niejasne przeczucie, że zapomniałam o czymś w pracy…
I znowu nie zdążę pomalować paznokci, ech…

CZY JA W OGÓLE ZDĄŻĘ Z TĄ WIGILIĄ? Może by ją tak nieco przesunąć?! 🤔


Zadumałam się tak kiedyś w wolnej chwili, wszak Święta to czas zadumy. Miłości, bliskości i światecznej magii, a nie padania na nos przed pierwszą gwiazdką. I po raz enty odkryłam oczywistą oczywistość: przecież nie o lśniące okna chodzi, nie o wyszukane potrawy na stole, ale o radosną atmosferę przy nim.

Oczywiście, jakimś cudem – jak zwykle zresztą przed Świętami, bo to przecież także czas cudów – zdążyłam (ale paznokci nie pomalowałam).

Ogarnełam wzrokiem wigilijne dzieło: magnific. Ciepłe światło świec, pięknie zastawiony stół, stos prezentów pod choinką – na podłodze tak czystej, że można z niej jeść. Błyszczące szyby w oknach (i tak nikt nie doceni, bo rolety zasłaniają, na dodatek złapałam katar).
Rodzina szczęśliwa, dzieci podekscytowane. Cudownie.
Szkoda tylko, że nie mam siły się tym cieszyć, bo najchętniej ucięłabym sobie drzemkę.
I dotarło do mnie z całą mocą: przecież to niemożliwe, że to tak ma być! To na pewno nie o to chodzi, jakaś pomyłka.
To czas miłości, dobroci, a nie czas zapierdalania.
Potrzebowałam jednak czasu (nomen omen), by zbuntować się przeciw świątecznemu szaleństwu, mimo, że przecież nikt nie kazał mi wpadać w tak wielki wir przygotowań. Sama sobie ten mus narzuciłam, poddając sie społecznym oczekiwaniom, wbrew temu, co czułam. „Bo tak było zawsze”.

Czasem jeszcze się dziwię, jak bardzo utrudniałam sobie życie, biorąc na siebie obowiązki ponad siły, na dodatek wyznając zasadę „ja sama”. Zupełnie jak moja mama i moja babcia. I jak wiele kobiet do tej pory. W imię czego? Czy od tego święta miałyby być lepsze? Bogatsze duchowo, bardziej radosne?

Nasze lepsze są teraz, gdy przygotowujemy je wspólnie, na luzie, a pani domu nie rzuca tylu zaklęć.
A że nie każdemu to w smak, to już inna sprawa.

Wesołych przygotowań!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *