Muzyka – po milczeniu – najlepiej wyraża to, co niewyrażalne.
Aldous Huxley

Muzyka. Słowo z takim ładnym akcentem:) Czym jest?

Bez wątpienia jedną z dziedzin sztuki. W szkole uczono nas, że to organizacja struktur dźwiękowych w czasie. Brzmi sucho aż do bólu, ale nie mamy z czym dyskutować – przecież tak faktycznie jest. I dopiero, gdy dołożymy do tego ciąg dalszy elementarnej definicji, tj. sztuka, która wpływa na psychikę człowieka, zbliżymy się do sedna. Muzyka ma na nas wielki wpływ. Na każdego inny, bo mamy różne gusta, temperamenty, zainteresowania. I nie ma przy tym znaczenia jakie mamy wykształcenie muzyczne ani czy w ogóle je mamy. Muzyka działa praktycznie na każdego.

Praktycznie, bowiem szacuje się, że od 3 do 5 procent ludzi dotkniętych jest anhedonią muzyczną, co oznacza, że są oni całkowicie na muzykę niewrażliwi. Jest im po prostu obojętna. Akurat mnie trudno to sobie wyobrazić, bo ja z kolei należę do tej grupy, która reaguje fizycznie – przy fajnych kawałkach mam ciarki, gęsią skórkę, motyle w brzuchu i przyjemny dreszczyk. Sądziłam, że tak reaguje większość z nas, a tu niespodzianka – wcale nie. Podobno świadczy to o specyficznej budowie mózgu i zwiększonej zdolności do przeżywania intensywnych emocji. Bez naukowych badań wiem, że ma to pewne zalety;) W każdym razie temat zgłębiał Matthew Sachs, naukowiec z Columbia University, specjalizujący się w badaniach mechanizmów neuronowych i behawioralnych związanych z emocjami powstającymi w odpowiedzi na bodźce, którymi są m. in. muzyka i film. Już tylko to brzmi fascynująco. Więcej znajdziecie na stronce Oxford Academic. Swoją drogą należałoby wymyślić nazwę na ten rodzaj odczuwania muzyki. A może już takowa istnieje..?

Z kolei u niektórych ludzi (szacuje się, że statystycznie od 0,5 do 4% osób, podobno nie udało się tego póki co zbadać), występuje zjawisko synestezji, które polega na łączeniu zmysłów w sposób zupełnie nietypowy. Dla większości z nas jest oczywiste: muzykę słyszę, kolory widzę, a zapach czuję. Tymczasem bywa, że – w odniesieniu do samego tematu muzyki, bo nie tylko jej synestezja dotyczy – niektórzy z nas muzykę nie tylko słyszą, ale też widzą. Albo ma ona dla nich konkretne smaki. Może też być tak, że dźwięki o różnych tonach odbierają zmysłem dotyku: jako miękkie, twarde, ciepłe albo zimne.

Arystoteles mawiał, że muzyka łagodzi obyczaje.
Dlaczego?
Bo wpływa na nasze emocje.

A dlaczego na nie wpływa?
Bo oddziałuje na nasz układ nerwowy. To, czego słuchamy, rzutuje na wydzielanie się neuroprzekaźników, których nazwy świetnie brzmią w dialogach w Leśnej Górze czy innym Ostrym dyżurze:) A poważnie, wydzielają się m.in. epinefryna, noradrenalina, dopamina czy serotonina, a to od ich poziomów zależy nasz nastrój. Idąc dalej tym tropem: muzyka wpływa na nasz układ krwionośny i oddechowy.

Jak to odczuwamy?
Różnie. Muzyka potrafi pobudzić i zagrzać do działania, do walki nawet. Podnosi się ciśnienie krwi, czujemy przyspieszone bicie serca, oddech staje się szybszy. To właśnie wzrastają poziomy noradrenaliny i adrenaliny, czyli epinefryny.
Kiedyś przed bitwą śpiewano pieśni rycerskie, że wspomnę najbardziej nam znaną Bogurodzicę. Nieważne, czy śpiewali wszyscy, czy część rycerstwa, pieśń miała zachęcać do boju i rozgrzewać ducha walki. Dziś przed meczami śpiewamy hymny narodowe.

Power metal czy hard rock, które mnie akurat leżą znakomicie, dają kopa i napędzają do życia. Gdy jestem zmęczona, a jeszcze nie mogę się położyć, kolejnej kawy też już nie chcę pić (zresztą kawa w zasypianiu zupełnie mi nie przeszkadza), włączam sobie – z odpowiednią ilością decybeli rzecz jasna – coś mocnego i szybkiego. Pobudka murowana. Kopa daje mi też muzyka z Rocky’ego: uwielbiam słuchać jej na treningach.
A propos pobudek, o poranku wolę coś lżejszego, właśnie z powodu skoku adrenaliny. Nie lubię zrywać się na równe nogi jak – nie przymierzając – po usłyszeniu porannej wojskowej trąbki. Szczególnie, gdy jestem akurat w środku romantycznego snu;) O, na przykład ostatnio budzą mnie Bregovic i Iggy Pop z Arizona Dream.

Muzyka może rozweselić, zachęcić do tańca. Radośnie wirując czujemy się szczęśliwi, a uśmiech jak banan nie znika nam z twarzy. Rośnie poziom tzw. hormonów szczęścia. Innym sposobem na produkcję endorfin jest zjedzenie czekolady. Cóż, muzyka jest zdecydowanie mniej kaloryczna. Tym na diecie pozostaje papryczka chili. A jak ktoś chce mieć kalorie na minusie, to po odpowiednio długim biegu (lub innym wysiłku fizycznym) otrzyma potężny zastrzyk endorfin wprowadzając się w „euforię biegacza”. Aha, pozostaje jeszcze opalanie (!), używki i oczywiście seks. W sumie to dochodzę do wniosku, że najlepiej byłoby połączyć to wszystko do kupy;)

Wracając do naszego lejtmotywu:

Muzyka może nas zasmucić, wprowadzić w nastrój tęskny i nostalgiczny; zazwyczaj tak odbieramy utwory napisane w tonacji mollowej. W końcu skądś wzięło się powiedzenie, że ktoś jest w minorowym nastroju. Czasem, mając chandrę, lubię się „dobić” takimi rzewnymi, przytłaczającymi nutami. Ba, trudno radośnie podskakiwać przy, pięknej skądinąd, muzyce Leonarda Cohena.

Co jeszcze..? Muzyka może nas uspokoić, wyciszyć, zwalniając przy tym bicie serca. Kołysanki przecież dosłownie, jak nazwa wskazuje, kołyszą do snu… Podobnie jak mama kołysze płaczące dziecko. Albo tata, żeby być sprawiedliwym.

I wreszcie muzyka wpływa na nasz układ odpornościowy. Wiadomo, że pomaga zmniejszyć odczuwanie bólu, szczególnie pacjentom po operacjach. Jestem absolutnie przekonana, że gdyby w szpitalach leciała muzyka, miałoby to pozytywny wpływ na psychikę nieszczęśników tam leżących. Niestety wątpię, żeby NFZ miał podobne zdanie.

Właśnie, muzyka a ból: półtora miesiąca temu zdjęto mi gips; nogę miałam unieruchomioną ponad sześć tygodni. Niestety wciąż nie śmigam jak kózka, a pierwsze trzy tygodnie bez gipsu nie ruszałam się z domu bez kul. W ostatni weekend byliśmy na koncercie. Ja, szczęśliwa, że udało mi się włożyć glany – miałam złamaną kość śródstopia, więc była to kwestia bezpieczeństwa w tłumie na płycie. Przy tym zachowałam stajla, bo do tej pory chadzałam w za dużych o półtora numeru saszkach;) W przerwie, gdy skończył grać support, ból stał się tak upierdliwy, że usiadłam na ziemi tam gdzie stałam – bo stać już nie mogłam. I co się wydarzyło, gdy koncert na dobre mnie wciągnął? Noga „magicznie” przestała boleć. Kompletnie. Zupełnie. Do czasu oczywiście, ale jeszcze dałam radę bez problemu dojść do hotelu.

Muzyką można malować obrazy, właśnie odzwierciedlając emocje. Pamiętacie Braveheart..? Można słuchać i słuchać… Dobra muzyka filmowa jest wspaniałą ilustracją. A opery? Historie wyśpiewane.

Podsumowując temat słowami mistrza:

Muzyka jest większym odkryciem niż cała mądrość i filozofia.
Ludwig van Beethoven

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *