by nie przeszkadzać wyobraźni
Dla każdego rodzica oczywistym powinno być, że trzeba odkrywać talenty dziecka i wspomagać je w jego rozwoju. Dzieci mają wspaniałą wyobraźnię, pozwólmy im jej używać. Nie przeszkadzajmy. Niech się bawią, eksperymentują, popełniają błędy. Choćby nabałaganiły czy utytłały ubrania. Jest pralka. Znajdźmy czas, by wysłuchać, gdy zadają pytania, nawet te, które wydają się głupie.
Zresztą… dzieci nie zadają głupich pytań, tylko czasem otrzymują głupie odpowiedzi. Jeśli nie wiesz, powiedz, że nie wiesz, albo że nie jesteś pewny i poszukaj. Korona ci z głowy nie spadnie. Człowiek świadomy własnej wartości umie przyznać się do niewiedzy, a dzieci mają niezły radar w tej materii. I nie zbywaj: Nie mam czasu. Nie przeszkadzaj. Zaraz, jestem zajęta. Jasne, że nikt nie każe ci się zrywać na żądanie dziecka. Ale możesz mu wytłumaczyć, że teraz NIE i umówić się kiedy TAK. Bo z dziećmi da się dogadać nawet na bardzo poważne sprawy, trzeba im tylko (albo aż) zaufać.
Mamy taki przykład z naszego życia:
Synek musiał mieć zrobiony rezonans magnetyczny głowy, miał wtedy pięć lat. Przewidywany czas trwania badania: godzina. Dla lekarzy było absolutnie oczywiste, że mały otrzyma narkozę, bo nie ma szans, żeby pięciolatek nie poruszył się przez godzinę. Bardzo chciałam tej narkozy uniknąć, ponieważ mieliśmy okropne doświadczenia z dwóch zabiegów, podczas których był uśpiony: miał powikłania po narkozie w postaci majaczeń, tzw. delirium. Omamy, zwidy, potworny lęk. Nieustający krzyk, rzucanie się, próby ucieczki, aż do podania leków uspokajających. Coś strasznego.
I teraz miałam mu to zafundować po raz kolejny, bez wyraźnej potrzeby? Nie. Postanowiłam się z nim dogadać. Powiedziałam mu, że będzie miał takie samo badanie, jakie przechodzą astronauci. Pokazałam na yt filmik z takiego badania. Ustaliliśmy, że będzie mógł mieć ukochanego misia; położy go sobie na brzuszku, przytuli i zamknie oczy. Będzie miał słuchawki, bo tam jest głośno. Ja będę obok. Ale jemu nie wolno drgnąć, bo wtedy nie przejdzie testu na kosmonautę. Lekarze zareagowali zgodnie: grzecznie dali mi do zrozumienia, że nie wiem co mówię i takiej sytuacji w szpitalu jeszcze nie było (?!) i raczej nie będzie.
Młody czekał na badanie z radosną niecierpliwością. A na nas oczywiście czekał anestezjolog w pełnej gotowości. Synek wszedł uśmiechnięty, po czym zobaczył cały sprzęt i pielęgniarkę ze strzykawką. I oczywiście wpadł w histerię. Przecież on miał tylko spróbować się przespać! Ludzie, ile ja się naprzekonywałam… Lekarzy, nie syna. Żeby dali nam tylko spróbować. Usiłowałam powiedzieć, że z tym dzieckiem można się dogadać. Matka – wariatka. Na szczęście jedna z pielęgniarek stanęła po naszej stronie i, chyba dla świętego spokoju, bo mały wył i usiłował wyjść, zaproponowała, żeby położył się na chwilę bez żadnego kłucia. Nakryje go kocykiem i zobaczymy. Jak da radę – w porządku, jak nie: wtedy narkoza. Młody się położył – i przeleżał bez ruchu całe badanie. Prawie godzinę. Personel był w szoku, a syn do dziś pamięta pierwsze „badanie kosmonautyczne”. Drugie to był już pikuś.
Tyle o mocy wyobraźni i dogadywaniu się z dziećmi.
Dopiero co wrzuciłam tekst dotyczący zainteresowań i próby określenia co nas pasjonuje.
(patrz: kobieta renesansu to brzmi dumnie)
Temat dotyczy też dzieci. Internet pełen jest testów wszelkiej maści typu:
Humanista czy ścisłowiec?
Sprawdź się! I jeszcze gorzej: Sprawdź swoje dziecko!
Nie róbmy tego. Chyba, że pół żartem pół serio. Nie stawiajmy dzieciom mentalnych murów. Nie wmawiajmy im, że do czegoś się nadają, a do czegoś nie. Niech one odkryją to same.
Jeśli w momencie, gdy dziecko nie zrozumiało matematyki, w najlepszej wierze mu powiecie: Nie martw się kochanie, nie masz do tego predyspozycji, trudno, odpuśćmy, to macie gwarancję, że rachunki właśnie poszły w kąt. Nie ma znaczenia, że to z miłości, z troski. To błąd, właśnie została postawiona skuteczna blokada. Przecież nawet mistrzowie zaczynali od zera! Dzieci niech sprawdzą, posmakują. Niech się nie boją uprzedzone przez Was, że to trudne, że nie dadzą rady. Najwyżej same stwierdzą, że to nie dla nich. Czasem trzeba dodatkowo zachęcić, zmotywować, ale nigdy odwrotnie. Zresztą wiele razy zdziwicie się, co Wasze pociechy potrafią – bo nie wiedziały, że NIE POWINNY sobie z tym poradzić.
Poza tym ten nieszczęsny podział humanista – ścisłowiec…
Jak by na takie dictum zareagował Leonardo da Vinci?