Witajcie Mili,
Dziś temat stary jak świat, łamiący głowy wielkim i mniejszym. Filozofom, psychologom, teologom. Pytania, które wielu z nas zadaje sobie od dawien dawna:
Czym są dobro i zło?
Dlaczego dobry człowiek robi złe rzeczy? Może nigdy nie był dobrym człowiekiem?
Czy zły człowiek może stać się dobry?
Jeśli człowiek rodzi się dobry, to czy staje się zły w miarę upływu czasu?
Czy na świecie jest więcej ludzi dobrych czy złych?
Jak reagować na zło?
Jako, że i mnie rzecz intryguje nie od dziś, pokusiłam się o zebranie paru luźnych przemyśleń, które ostatnio chodziły mi po głowie.
Rodzimy się dobrzy czy źli?
Religia chrześcijańska mówi, że człowiek jest z natury istotą dobrą, lecz rodzi się skażony grzechem pierworodnym. Dalekowschodnie religie dharmiczne tłumaczą, że to czyny tworzą przyszłe doświadczenia, a karma jest związana z reinkarnacją. Przemawia do mnie buddyjskie prawo przyczyny i skutku, jako mówiące, że to człowiek jest odpowiedzialny za swoje życie, acz przed moim umysłem jeszcze sporo gimnastyki;)
Tymczasem postrzegam małego, nowego ludzika jako istotę czystą, niewinną i nieskażoną, neutralną światopoglądowo, która nasiąkać będzie, niczym skorupka, tym co dzieje się wokół niej. Bo i skąd noworodek ma mieć rozeznanie w kwestiach dobra i zła..? Przecież nie wie co te pojęcia oznaczają. Ale dowiadywać się zaczyna bardzo szybko, bo odczuwa i chłonie z najbliższego otoczenia. Ciepło, miłość, łagodność. Albo strach, niecierpliwość i złość. Nie będzie pamiętać konkretnych obrazów, ale wyryją one w nim swój ślad.
Blisko mi do empirycznej filozofii Johna Locke’a i jego rozwinięcia koncepcji tabula rasa stworzonej przez Aleksandra z Afrodyzji, wedle której umysł nie posiadający doświadczeń jest czysty i niezapisany. Nie ma więc możliwości zdefiniowania ludzkiej natury jako dobrej czy złej, bowiem pojęcia te są abstrakcyjne i nabierają sensu dopiero z upływem czasu i wraz z nabywaną wiedzą. Owszem, istnieją wrodzone instynkty, które człowiek może (często musi) opanowywać czy poskramiać. Wszak w nomenklaturze zoologicznej homo sapiens to zwierzę, czy to się komuś podoba, czy nie, a instynkt zapewnia mu przetrwanie.
Nie o zoologii jednak będzie, a o bajaniu:
Dobra bajka zawiera morał. W baśniach dobro zwycięża zło.
Czemu opowiadamy dzieciom bajki?
Dla przyjemności i zabicia czasu, ale przede wszystkim uczymy dzieci prawidłowych postaw. Szlachetności, odwagi, skromności, cierpliwości, szacunku.
POJĘĆ DOBRA I ZŁA.
Tylko czym one są?
Kto ma odgórnie zdefiniować co ze sobą niosą? Życia by nie starczyło na przeczytanie rozpraw filozoficznych na ten temat.
Widzę to tak: człowiek ustala normy etyczne i moralne (pomijam dogmaty), a na ich postawie pisze kodeksy. Inne na przestrzeni wieków, inne w zależności od przyjętych w danej społeczności czy narodzie zwyczajów. Wydawałoby się, że są pewne prawdy uniwersalne, ale i te ulegają modyfikacjom, czasem niebagatelnym.
Fascynuje mnie, ile przez lata zmieniło się w baśniach, a ściśle rzecz biorąc, w naszym ich odbiorze:
Zdarza się Wam robić „korekty”, powiedzmy przy czytaniu baśni braci Grimm? Nie wydaje się Wam, że okrucieństwo, które w nich występuje, na przykład łatwość w obcinaniu głów, nie jest odpowiednie dla kształtowania światopoglądu dziecka? Czy w takim razie ludzie opowiadający swoim dzieciom bajki, dajmy na to dwieście lat temu, byli źli? Chcieli wychować swoje dzieci na okrutnych dorosłych? Bynajmniej! Dziś nikogo nie dziwi, że dzieci są odseparowywane od codziennych spraw dorosłych: związanych z obyczajami, fizjologią, seksem, „dorosłym” słownictwem, ciężkimi chorobami, śmiercią. A przecież do XVII wieku, gdy podniesiono granicę, od której dziewczynka mogła zawszeć związek małżeński (14 lat), 12-letnie dziewczynki wychodziły za mąż. I nie mówimy o krajach muzułmańskich, tylko o chrześcijańskiej Europie. Dziś chronimy dzieci przed obrazami, które naszym zdaniem mogą zaszkodzić ich niewinnym umysłom i negatywie wpłynąć na ich wrażliwą psychikę.
Zmieniły się czasy. Inaczej patrzymy na świat, mamy inne priorytety.
INACZEJ PATRZYMY NA ŚMIERĆ.
Prosty przykład: jak dziś traktujemy zwierzęta? Czy lata temu, gdzieś po wsiach, kogoś dziwiło, że dobry, pobożny człowiek topi kocięta? Kocięta… A dzieci?
Ciężko dziś pojąć taki zapis z XIX wiecznego prawa francuskiego:
Jest niemożliwe, aby dzieciobójstwo stało się wynikiem złości czy nienawiści, ponieważ dziecko nie może wzbudzać żadnych innych uczuć poza litością.
(źródło: Z. Papierkowski, Dzieciobójstwo w świetle prawa karnego)
To XIX wiek, nie IX. To nie czasy pogańskie. Ale wartość życia noworodka była znikoma. Nie dlatego, że źli ludzie nie kochali swoich dzieci. Dlatego, że był to, z dzisiejszego punktu widzenia, okrutny i bolesny sposób na, jakkolwiek to brzmi, regulację populacji. Czy ludzie wówczas byli źli? Oni po prostu żyli zupełnie inaczej niż my teraz, inaczej patrzyli na otaczający ich świat, inaczej go rozumieli, mieli inne problemy. Z dzisiejszego punktu widzenia zło w najczystszej postaci. Okrucieństwo. Ale jeśli ktoś chce oceniać, niech robi to przez pryzmat czasów, bo nie można przykładać dzisiejszej miary do czasów minionych. Każda epoka rządzi się swoimi prawami, o czym zapominają nawet niektórzy historycy.
Prawo XII tablic (451-449 p.n.e.) NAKAZYWAŁO odbierać życie dzieciom słabym i chorowitym. Była to pierwsza kodyfikacja prawa w starożytnym Rzymie, tego prawa, które dało podwaliny dzisiejszemu prawodawstwu europejskiemu. Dziś mówi się jedynie o Sparcie, w której słaby chłopiec nie miał szans przeżycia, a dziewczynki po prostu porzucano. Prawo to przetrwało ponad osiem wieków. Dawno, można by rzec.
Ale w średniowieczu nie było wiele lepiej. Mimo, że dzieciobójstwo było już przestępstwem, bez trudu można znaleźć przekazy, z których wynika, że los chorego czy niepełnosprawnego noworodka był marny, bo zwyciężał pragmatyzm i ekonomia. Przeżywało co trzecie dziecko, ważne więc było, by rodziły się kolejne, zdrowe. Będzie silne: przeżyje, umrze: trudno. Czasem ktoś takiemu dzieciaczkowi „pomógł”, bo skoro i tak zapewne umrze za parę miesięcy… Odrębną kwestią było dzieciobójstwo popełniane przez kobiety, które rodziły dzieci z nieprawego łoża. Te karane były wyjątkowo okrutnie. Inna sprawa, że los takiej cudzołożnicy był nie do pozazdroszczenia: hańba, która na nią spadała i społeczny ostracyzm wielokrotnie prowadził do tragedii. Nikt się specjalnie nie zastanawiał nad tym, że do tanga trzeba było dwojga, albo że kobieta niewiele miała do powiedzenia. Ale to już inna bajka.
„Nie zabijaj” – nikomu nie trzeba tłumaczyć wagi tych słów. Tylko, że za nimi drepce malutkie, a potężne przecież i straszliwe w skutkach „ALE”. Ileż razy w historii znajdzie się usprawiedliwienie dla okrucieństwa i nienawiści do drugiego człowieka. Ludzie, dobrzy ludzie, zwykli, kochający bliskich potrafili i potrafią czynić zło w najczystszej postaci.
Krucjaty, inkwizycja, niewolnictwo, chłopi pańszczyźniani, jeńcy wojenni, niewolnictwo, czystki etniczne.
Bliżej? Przemoc w rodzinie, znęcanie się nad słabszymi, brak tolerancji dla mniejszości.
Niewyobrażalne krzywdy w imię uświęconych celów, z poczucia władzy, ze strachu, z zawiści, z niedowartościowania, z zazdrości, z wygody, z zemsty, dla osiągnięcia korzyści, z ciekawości wreszcie.
Człowiek jest zachłanny. Bo co jest przyczyną wojen i walki o władzę?
Zachłanność. I prawda najmojsza.
Pytanie, w którą stronę potoczą się nasze losy. Nie, same się nie potoczą – to my, ludzie, pchamy ten wagonik. Czasem ciągniemy, a czasem spada nam z wysokiej góry.
Świat nie jest czarno-biały, ludzie też nie. Nawet ci dobrzy potrafią robić straszliwe rzeczy. Bo ludzie nie są źli, ludzie czynią źle.
Zachęcam do poczytania o efekcie Lucyfera; to termin ukuty przez Philipa Zimbardo, który obrazuje jak zwykły człowiek potrafi zmienić się w zbrodniarza. Zwykły, w potocznym odbiorze dobry, nie mający żadnych zaburzeń psychicznych człowiek, drastycznie zmieniający swe zachowania jedynie pod wpływem środowiska w jakim się znalazł. W wyniku więziennego eksperymentu (Uniwersytet Stanforda, 1971r.) Zimbardo doszedł do wniosku, że każdy człowiek wchodząc w pewną rolę jest w stanie zmienić się w oprawcę zdolnego do torturowania innych lub bezwolną ofiarę. Sam eksperyment jest co prawda podważany, niemniej już wcześniej obserwacje psychologów podczas procesów hitlerowskich zbrodniarzy w Norymberdze pozwoliły sformułować podobne wnioski.
Taka przemiana „z anioła w diabła” przeraża. A dzieje się wcale nierzadko, w różnych miejscach świata, w mniejszej lub większej skali. Teraz także.
Mimo to śmiem twierdzić, że żyjemy w najwspanialszych czasach jakie zna historia. Mówiąc językiem naszych dzieci „w najlepszych czasach ever”.
Ale że historia kołem się toczy, rodzi się pytanie czy nie zmarnujemy tego, co udało się do tej pory zbudować?
Bo wolność człowieka kończy się tam, gdzie zaczyna wolność drugiego.
Alexis de Tocqueville
To jedno. Drugie, a właściwie pierwsze – dopóki pecunia non olet, dopóty na świecie będą konflikty. Kiepsko to wróży na przyszłość.
Ale wiecie co? Ja, mimo takich, wydawałoby się czarnych rozważań, przyszłość widzę w jasnych. Mimo, że są wśród nas socjopaci i na to akurat nie mamy wpływu.
Ale mamy wpływ na wiele innych spraw, przede wszystkim na wybór życia zgodnego z uniwersalnymi normami moralnymi i etycznymi.
Uczymy dzieci, że trzeba reagować na krzywdę, na agresję, nie odwracać głowy. Tak, można przy tym oberwać, ale można uratować komuś zycie albo przynajmniej rozjaśnić dzień. Bo warto pomagać sobie nawzajem.
I niby wszyscy uczyli się tego w szkole, ale zbyt często zapomniał wół jak cielęciem był.
A czy to takie trudne mówić sąsiadom „dzień dobry”? Nie oceniać. Nie obgadywać znajomych. Cieszyć się z sukcesów innych, ba, uczyć się od nich. Odpuścić sobie zazdrość i bezinteresowną zawiść. Nie wynosić z pracy dziurkaczy i kolejnych ryz papieru. Nauczyć się udzielać pierwszej pomocy. Zatroszczyć o bezdomnego psa.
Zainteresować się człowiekiem leżącym przy przystanku. Może miał zawał? Może wpadł w śpiączkę cukrzycową? Pani kochana, to pijak, pani go zostawi. Byliście w takiej sytuacji? Ja już kilka razy. W opinii społecznej pijak (przecież nie alkoholik) = gorszy gatunek. W opinii tego samego społeczeństwa, które w postaci wujka/kuzyna/szwagra krzywo patrzy, że nie pijesz na weselu.
Jesteśmy zdolni do wspaniałych czynów i wielkich zrywów, jednak w życiu stosunkowo rzadko zdarzają się do czynienia takowych okazje. Początek narodowej kwarantanny pokazał, że w ludziach drzemie chęć czynienia dobra: szycie maseczek, gotowanie dla medyków, pomoc starszym sąsiadom. To było piękne i wzruszające. Małe gesty, które łączyły, dawały nadzieję i siłę. Ale zdarzały się i sytuacje, gdy niszczono samochody pielęgniarkom i grożono rodzinom na kwarantannie. Strach jest złym doradcą, gdy spuści się go ze smyczy.
Z rozczuleniem wspominam akcję sprzed lat Niewidzialna ręka. Jaka to była frajda! Wtedy odkryłam, że człowiek czuje się szczęśliwszy, gdy robi coś dobrego. Drobne gesty nie są co prawda tak spektakularne jak chwalebne czyny, nie wyglądają dobrze jako nagłówki w gazetach, ale sprawiają, że świat staje się lepszy.
Jakiś czas temu spodobał mi się pomysł, żeby na firmowych imprezach integracyjnych zrobić wspólnie COŚ. Odnowić dzieciakom plac zabaw, zbudować budy dla psów w schronisku. Świetna idea, dzięki której społeczna odpowiedzialność biznesu przestaje być frazesem, a niesie prawdziwą wartość. Bo korzyść osiągają wszyscy.
Mam taki mały ryruał, że, gdy robię większe zakupy i stoję w kolejce do kasy z wypchanym wózkiem (i akurat się nie spieszę), zerkam kto stoi za mną. Często jest to ktoś z dwoma produktami na krzyż. W takiej sytuacji proszę, żeby stanął przede mną, bo ja mam sporo i trochę to potrwa. Taki mały, dobry uczynek, który powoli przekształca się w mój osobisty eksperyment paranaukowy.
Raz nie zdążyłam, bo chłopak stojący za mną pierwszy spytał czy mogę go przepuścić. Raz zrezygnowałam, bo pan był tak chamowaty, że uznałam, że może sobie poczekać. Jakoś tak się dzieje, że ludzie wolą robić miny, przewracać oczami i komentować pod nosem. I za chwilę: zdziwienie i niedowierzanie. O ukrytą kamerę też już mnie pytano. Nie zdarzyło się jednak, by ktoś nie skorzystał, podobnie jak nie zdarzyło się, by ktoś nie podziękował. Większość ludzi otwiera się i zaczyna rozmowę; zazwyczaj wtedy słyszę, że nie ma już dobrych ludzi, ogólnie są coraz gorsi i takie rzeczy po prostu się nie zdarzają.
Zdarzają się, znacznie ważniejsze i wymagające odwagi i wysiłku. Bo mnie nic to nie kosztuje, bez fałszywej skromności. Odrobinę czasu.
Poza tym… Jacy ONI, ci ludzie? Przecież to MY. My, ludzie.
Może mam skrzywienie z czasów, gdy zaczytywałam się „Jeżycjadą” Małgorzaty Musierowicz i ze szkolną przyjaciółką wdrażałyśmy w życie Eksperymentalny Sygnał Dobra – uśmiechanie się do ludzi wokół. Działało!
Całe dobro, jakie nas otacza, to właśnie suma pojedynczych odpowiedzi na radosne sygnały dobrych ludzi. Ale te sygnały wysyła każdy z nas. Dobre sygnały. I złe. A im więcej wysyłamy tych dobrych, tym większe szanse, że ludzie odpowiedzą nam tym samym. (…)
Od dziś należy uśmiechać się, dla eksperymentu, do każdej napotkanej osoby. W kolejce, w autobusie, na ulicy. Wysyłać eksperymentalne sygnały dobra, tak, na taki sygnał powinno się uzyskać odpowiedź tego okrucha dobroci, który ma podobno każda ludzka istota.
Małgorzata Musierowicz
Tymi słowy pozdrawiam Was serdecznie
Foto: @Victoria_Borodinova