Jakoś tak się zadziało, że nagle doba zrobiła się za krótka. Może nie nagle, bo były jej do tego potrzebne dwa miesiące, w każdym razie skubana potężnie się skurczyła.
Ale właściwie jak to tak..?
Zawsze pełna organizacja, niczym zarządzanie produkcją w fabryce, żeby ani chwila się nie zmarnowała: ziemniaki na gazie, ja w tym czasie wstawiam pranie, pranie się pierze, Albercik, co tam masz zadane, czekaj, jeszcze tylko maseczka na gębę, w końcu na kwarantannie też trzeba jakoś o urodę dbać, zajrzę przy okazji do siostry, bo o coś z matmy pytała, puk, puk, Tami… Aaa! Mama, zwariowałaś, tak mnie wystraszyć?! Aj, maseczka, już zmywam, a ty skocz sprawdzić czy ziemniaki nie kipią, synek, przeczytaj stronę 79 i zaraz omówimy, o, kurier przyszedł, co z tą matmą? To teraz idę zrobić PIT, a potem pojadę do sklepu. Cholera, gaz się skończył. Nie będzie ziemniaków, chyba, że ktoś znajdzie kuchenkę turystyczną. W takim razie zamawiamy pizzę. Mamaaa, kot się zrzygał! To sprzątnij! Nie mogę, bo to obrzydliwe! Drrr… Cześć kochana, przepraszam, oddzwonię, o chyba muszę do weta jechać. Wariactwo jakieś. Popracuję spokojnie wieczorem. Taka rozrywka, zamiast filmu i treningu. W pewnym momencie wszystko się pomieszało, takie jedno wielkie, domowe, rodzinne szczęście:D

Luuuz… Oddech… Ommm…

Medytacja spokój Kogel Mogel Blog

Faktycznie, zabrakło mi czasu na niektóre rzeczy. Nic dziwnego, zyskałam przecież nowy etat. Zostałam guwernantką. Córa jest samodzielna, ale lubi, gdy zreferuję jej historię, a nie, gdy tylko sama przeczyta temat w książce lub obejrzy filmik. Rzeczywiście widzę, że to działa, tym bardziej, że temat omawiamy i dyskutujemy, ale nie oszukujmy się, muszę się najpierw przygotować, A córa? Najpierw z pewną dozą nieśmiałości, potem się wciąga. I o to chodzi. Z synkiem trzeba przysiąść siłą rzeczy, nie zrzucę przecież wszystkiego na barki pierwszaka. I tak nie możemy narzekać, dzieciaki oceny mają świetne, ale coś za coś. Konkretnie za czas. Czas na przekonanie Albercika, że napisanie kilku zdań o motylkach to pasjonująca sprawa. Albo narysowanie sukienki pani Wiosny. Ufff, ostatnio rysował wóz strażacki i wyposażenie roweru. Co za ulga…

Odkąd prowadzę blog, pierwszy raz zdarzyło się, że niczego nie napisałam przez dwa bite tygodnie. Mózg mnie świerzbi, piszę w głowie, jeszcze tylko znaleźć chwilę i przelać te myśli, jak to się drzewiej mawiało, na papier.

Oj tam, oj tam, zrzędzę trochę. Troszeczkę. Idzie nam całkiem nieźle. Nie idealnie, nie przesadzajmy, to tylko na fotkach;). Ale w miarę bezboleśnie.
Czyli jest tak: kłócimy się, a jakże, dzieciaki się tłuką (ściśle rzecz biorąc mniejsze usiłuje tłuc większe, gdy brak mu argumentów oraz z braku innych Mikołajków do rozrywkowego tłuczenia się nawzajem), wkurzamy, że znowu bajzel, zmywarka kipi, od wczoraj nie ma kto schylić się po papierek pod stołem i jest 22-ga, a Tami właśnie sobie przypomniała, że miała zrobić jakiś test na rano.
Poza tym kochamy się, przytulamy i nadal lubimy spędzać ze sobą czas:).

Żeby odnaleźć się w nowej normalności, konieczne było wprowadzenie pewnego rodzaju rutyny, ułatwiającej codzienne funkcjonowanie. Udało się (dlatego piszę;)), ale nie przeczę, że z utęsknieniem czekam na wakacje.

Tyle, że wakacje inne niż wszystkie.

Wiosna to moja ulubiona pora roku. Odkąd pamiętam, jeszcze będąc uczennicą, zawsze w maju czułam potężny przypływ energii. Nie dość, że wokół pięknie, słonecznie, zielono, dzień coraz dłuższy, to jeszcze przede mną wizja wakacji. I hulaj dusza! Dorosłe życie zweryfikowało pewne sprawy, urlopy i takie tam inne pierdoły, potem choroba dziecka, ale tak czy siak, mieliśmy wybór. Owszem, ograniczony, ale mieliśmy. Teraz też mamy, tak, ale tym razem jest inaczej. Świat stał się mniej dostępny. I ta świadomość w pewnym momencie sprawiła mi przykrość. Mimo, że w pewnych kwestiach cała sytuacja nie była dla mnie takim szokiem jak dla niektórych znajomych – jestem przyzwyczajona do pracy zdalnej, a i Albercik z racji swojej choroby praktycznie nie chodził do przedszkola i przerabiałam z nim materiał – ale całokształt jest inny, co tu dużo gadać.

Ostatnie dni, przyznam, byłam lekko nie w sosie. Nie z powodu domowego chaosu organizacyjnego, nad którym przecież udało się zapanować, ale poczułam nieprzyjemne muśnięcie niepewności. Musiałam przywołać się do porządku, przypominając sobie, że to strachy na lachy. To tylko moje z lekka ponure myślenie o przyszłości, napędzane napływającymi zewsząd negatywnymi informacjami. Plus lekki wkurz, że złamana pół roku temu noga nie daje o sobie zapomnieć. Jako, że nasz organizm to nie zestaw odrębnie funkcjonujących poskręcanych ze sobą elementów, tylko całość, w której jak nawali jedna śrubka, to obrywa pięć innych, moje ciało raz po raz boleśnie daje mi to odczuć. Marcowo-kwietniową rehabilitację trafił szlag, więc teraz czeka mnie trudniejsza i dłuższa. O żadnym bieganiu nie ma mowy, na długie spacery dla zdrowotności ostatnio czasu nie było, więc endorfinki przysypiają ustępując miejsca wkurzliwemu kortyzolowi.

A wokół? Przede wszystkim nic tak naprawdę nie wiemy na temat koronawirusowej przyszłości. Wszystko to spekulacje. Znajdziecie ekspertów, którzy powiedzą, że żadnej pandemii nie ma.
I takich, którzy powiedzą, że liczba ofiar jest drastycznie zaniżona.
Że obostrzenia były i są niezbędne. I że są zupełnie bez sensu.
Że tylko szczepionka uratuje ludzkość. Że za żadne skarby nie wolno dać się zaszczepić.
Że wirus zmutuje i zaatakuje jesienią ze zdwojoną siłą. I że zniknie samoistnie.

Zamknięcie w domach i brak pewności jutra rodzi małe-wielkie dramaty. Przemoc w rodzinie, alkohol, awantury. Brak możliwości odreagowania i umiejętności lub możliwości znalezienia pomocy. To prawdziwe nieszczęścia tu i teraz. Nad tymi ludźmi należałoby się pochylić. Jakoś nie słyszę debaty politycznej na temat alkoholizmu.
Zresztą sytuacja polityczna w kraju i cała żenująca jazda z wyborami też nie nastrajają optymistycznie. Do tego dołóżmy dramat w mediach publicznych. Od dawna nie oglądam, ale słuchałam. Czyli znowu polityka. I oczywiście sytuacja gospodarcza. Polikwidowane firmy, ludzie bez pracy – i paradoksalnie – brak ludzi do pracy, spadek PKB, ale nie taki straszny jak go malują. Głowa mała.

W zeszłym tygodniu byłam z synkiem w szpitalu, na standardowej kontroli. I tu powinnam była napisać: zupełnie „NIEstandardowej”. Dostać się do szpitala to niczym sforsować bramy Pentagonu. Potem odczekać na wynik badania na koronę. Potem dziecko badają kosmici. Atmosfera co najmniej dziwna i niepokojąca.

Jak się w tym odnaleźć? W tych czarnych wizjach? W tym bałaganie?
Moja metoda: wziąć głęboki oddech. Oczyścić umysł. Potem wziąć gorącą, pachnącą kąpiel. Działa, jakbym zmywała z siebie brudy świata. Wow, ale zabrzmiało! Syn by powiedział, że epicko:D
A potem pomyśleć, że skoro w ogóle możliwe są dyskusje na temat czy pandemia jest, czy jej nie ma, to znaczy, że wcale nie jesteśmy w takiej ciemnej dupie.
Nad nami błękitne niebo, pod stopami pachnąca trawa.
POD, nie NAD.
Akurat parę dni temu, na jednym z forów, czytałam wypowiedź gościa, który jako nastolatek przeżył bombardowanie Belgradu. To nie było hen, dawno, dawno temu. Minęły zaledwie dwie dekady. Pomijam ówczesny przekaz w Europie i robienie nam wody z mózgów, bo nie o tym rzecz, ale patrzę oczami tego chłopaka. Płonące budynki, walące się mury. Bez prądu, bez wody. I przerażająca cisza między nalotami.

Mamy źle? Mamy cudownie! Nasze dzieci mają ciężkie życie, bo muszą przerabiać samodzielnie bogaty materiał? Ale nie muszą kłaść się zapłakane w strachu czy jutro w ogóle się obudzą. Hola!

Polityka nigdy nie była wolna od brudu. Nawet, gdy zaczynało się od wielkich, szlachetnych idei, zbyt często chodziło o władzę, wpływy i kasę. Od zawsze niewygodne sprawy zamiatało się pod dywan. Nihil novi sub sole, szkoda darcia szat. A korona na szczęście to nie czarna ospa. W sumie trudno się dziwić naturze, że próbuje trochę się otrząsnąć…
I trudno się dziwić, że w ludziach rośnie frustracja, niechęć, złość. Albo przygnębienie, bo łatwo można popaść w marazm i dać się przygwoździć ciężkim myślom. Tylko, że to w niczym nikomu nie pomoże. Nie warto, naprawdę. Najmądrzej jest odseparować się od dostawców złych i toksycznych wiadomości. Bo stąd krok by dać się opanować lękowi. Strachowi przed czymś wyimaginowanym.

Każdy ma prawo do złych dni, chandry, dołka. To jak najbardziej normalne, ba, powiedziałabym że potrzebne. Jest źle, gdy kogoś dopadnie depresja, to podstępna bestia, a leczenie jej wymaga naprawdę dobrego fachowca, by nie zgniotła człowieka swoim ciężarem.

Więc co z tą wiosną?

Jest inna. Ale jest piękna jak wszystkie poprzednie.
Cieszmy się nią i chodźmy do lasu na spacer.
Idę zadzwonić do przyjaciółki.
Dobrego weekendu Kochani!

Jeden komentarz

  1. Byłem w Serbii. Państwo mieniące się obrońcą pokoju i demokracji na świecie brutalnie bombardowało terytorium drugiego państwa tylko dlatego, aby wymusić na nim ustępstwa terytorialne. Chodzi o bazę wojskową USA w Kosowie – Camp Bondsteel, dzięki której USA mogą kontrolować swoje interesy na Bałkanach. Bandyckimi metodami wymuszono na Serbii rezygnację z Kosowa, w którym utworzono mafijne, uzależnione od USA peryferyjne państwo . Państwo, którego nie uznają nawet członkowie UE z obawy przed precedensem rozpadu. Belgrad był bombardowany 212 razy i do dziś zachowano tam pamiątki-pomniki tej zbrodni. Rosja z Krymem przy bandytyzmie USA to aniołki pokoju.

    pm3

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *