Początek roku to dla wielu z nas moment podejmowania wyzwań i składania samym sobie wszelkiego typu przyrzeczeń. Nowy Rok nastraja nas nieco magicznie, daje obietnicę nowości, czegoś nieznanego. Symbolicznie zamyka to co stare i zużyte, kusząc lepszą przyszłością. Gdy najedzeni wstajemy od świątecznego stołu, mamy mnóstwo zapału i energii do życiowych zmian. Może jeszcze nie dziś, ale za kilka dni to już na pewno. Tak, z całą pewnością. Weźmiemy się za siebie. Teraz już nic nam nie stanie na drodze. Czas na nasze wyzwania!
Czyli jakie?
Na przykład takie:
– schudnę,
– będę się zdrowo odżywiać,
– zacznę regularnie ćwiczyć,
– rzucę palenie,
– nauczę się nowego języka obcego,
– zacznę się wysypiać,
– będę oszczędzać.
I tak dalej…
Pełni zapału bierzemy się do roboty. Idziemy jak burza. Kilka dni, kilka tygodni. Niewielu z nas kilka miesięcy… O co chodzi, w czym rzecz? Dlaczego ZNOWU nie wyszło?! Zapewne nałożyło się kilka powodów.
Z autopsji jestem w stanie podać kilka z nich:
1. za duże oczekiwania
Czyli tak zwane przegięcie pały, innymi słowy pojechanie po bandzie. Bo postanowiliśmy:
– schudnąć 5 kg w tydzień lub 20 kg w miesiąc (tak, czytałam, że podobno są takie cudowne środki:)),
– rzucić: cukier w każdej postaci, wszelkie produkty przetworzone i oczywiście mięso. Od ręki oczywiście. Plus dieta rozdzielna.
– uczciwie i regularnie ćwiczyć: przed pracą przebieżka, wieczorami siłownia na zmianę z pływaniem,
– hmmm… Żeby nie pisać o rzucaniu palenia od ręki, bo w tym przypadku to akurat najbardziej skuteczny sposób, załóżmy, że delikwent nie będzie palił od poniedziałku do piątku. Kiedyś zrezygnuje również w weekendy.
– do wakacji biegle mówić i pisać po chińsku/norwesku/szwedzku. I po tajsku.
– codziennie, bez względu na sytuację, kłaść się o dwudziestej drugiej i nigdy, ale to przenigdy, nie zaglądać wieczorem do smartfona,
– odkładać trzydzieści procent swoich zarobków; skoro do tej pory nie odkładało się nic, trzeba nadrobić zaległości.
Brzmi dobrze? Bardzo realne, prawda? Bądźmy szczerzy, porywanie się z motyką na słońce ma niewielkie szanse powodzenia. No dobrze, modyfikujemy założenia do naszych rzeczywistych możliwości.
Czy coś może pójść nie tak?
2. Brak konkretnego planu
Początki mogą być udane, lecimy siłą rozpędu. Ale na dłuższą metę ciężko będzie dążyć do upragnionego celu bez konkretów. Jakoś sił i chęci coraz mniej…
Zauważ, że zdecydowanie łatwiej się odchudzać planując wcześniej zakupy, rozpisując sobie posiłki i przygotowując je zawczasu. Zmniejszamy wówczas ryzyko rzucenia się na cokolwiek w chwili, gdy dopadnie nas głód. I dietę szlag trafił.
Jeśli chcemy ćwiczyć, ustalmy sobie realny plan treningów. Nie musi to być od razu dziesięć kilometrów w trzy kwadranse i pięćdziesiąt pompek. Niech będzie to marsz, potem trucht. W internecie znajdziemy masę świetnie rozpisanych planów treningowych. Tak czy siak, najważniejsza jest regularność, nie ilość. Zrób dziennie chociaż trzydzieści przysiadów, okaże się, że przez rok zrobiłaś ich prawie jedenaście tysięcy! Samych przysiadów, a jeszcze cała reszta:)
Na dodatkowy język poświęćmy chociaż pół godziny co drugi dzień. Nie trzy godziny raz w tygodniu. Starajmy się mieć z nim styczność w miarę na bieżąco. Oswajajmy się. Na pewno pójdzie łatwej.
Poszło. I co dalej?
3. Kontrola postępów
Punkt konieczny, żeby poczuć, że nasz wysiłek ma sens i nie rzucić wszystkiego w cholerę. Jeśli się odchudzasz, na pewno regularnie się ważysz albo sprawdzasz obwody. I świetnie, tylko staraj się nie robić tego codziennie, ale na przykład w każdą sobotę rano. Dlaczego? Wiele z nas wie, że waga potrafi pokazać ze dwa kilo wte lub wewte w zależności od ilości zatrzymanej w organizmie wody. Ale też wiele z nas „zapomina” o tym fakcie zaliczając doła, bo przecież trzy dni temu waga pokazywała mniej. A to już niebezpieczna droga do pofolgowania sobie i utraty motywacji.
Pomiar postępów w treningach jest stosunkowo prosty, widzimy wszak ile jesteśmy w stanie przebiec, ile dźwignąć czy ile wykonać pompek. Oszczędzasz? Monitoruj czy robisz to regularnie. Swoje wyniki możesz oglądać w formie wykresu, grafiki dobrze działają na wzrokowców. Dzięki różnym aplikacjom sprawdzisz ile brakuje Ci do pełnego słupka czy koła (czyli Twoich założeń), na przykład w kwartale. Poczujesz się jak w pierwszych klasach podstawówki, gdy tak ładnie kolorowało się figury geometryczne:). Odkładaj częściej, ale mniej. Ostatecznie wyjdzie na to samo, ale będzie łatwiej i mniej boleśnie.
Postępy są, ale tak wolno to idzie… To wszystko chyba nie ma sensu.
4. Brak motywacji
Na początku był motyw. On popchnął nas do zmian. Silniejszy, słabszy, jakiś na pewno był. Czy to chęć wyglądania jak milion dolarów na zdjęciach z wakacji, czy zmiany pracy, może zadbania o zdrowie, może zrobienia na złość byłemu chłopakowi (ciekawe…) albo po prostu udowodnieniu sobie, że się da. Ale motywację musimy karmić, bo w miarę trwania w naszym postanowieniu, będzie nam brakowało chęci. Będziemy mieli gorsze dni.
Czasem zdarzy się sytuacja, która nam nasz wysiłek utrudni – nawet zwykłe przeziębienie albo złamana noga (tak, tak…). Albo natłok pracy czy choroba dziecka. Najazd gości obładowanych słodyczami. Może być ciężko. Więc co?
Padłaś? Powstań! Utrudnić nie znaczy zniweczyć.
Nagradzaj się za postępy (tylko nie słodyczami, jeśli się odchudzasz!). Staraj się, by realizacja Twojego wyzwania nie stała się przykrym obowiązkiem. Jeśli sumiennie się przykładasz, efekty na pewno są. Może małe, może powoli, ale są. A pozytywne zmiany motywują. Komplementy sprawiają, że się chce. Przebiegnięcie pierwszej dyszki na zawodach dodaje skrzydeł. Dogadanie się po paru lekcjach z przypadkowym turystą z Korei na wakacjach w Słowenii – bezcenne!
To normalne, że będą gorsze dni. Nasz gadzi mózg będzie się bronił przed utratą komfortu. Zmiana nawyków nie jest prosta, ale możliwa. Tylko, że wymaga czasu i regularności. Tak jak kropla drąży skałę, tak my tworzymy nowe nawyki, aż wskoczymy na poziom nieuświadomionej kompetencji. Wtedy wszystko pójdzie z górki. Spróbuj podjąć swoje wyzwanie z przyjaciółką, z kolegą, będziecie motywować się nawzajem. W kupie raźniej:)
Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga długiego czasu. Czas i tak upłynie.
H. Jackson Brown
Czy robię noworoczne postanowienia? W tym roku tak, po raz pierwszy od bardzo dawna. Co prawda powiązanie z Nowym Rokiem jest nieco symboliczne, bo do tematu podeszłam już dawno i szłam małymi kroczkami. Tip-topkami:) Aż złamałam nogę i nawet tip-topka nie mogłam zrobić. No cóż, zapewne mogłam więcej, ale miło było tak się polenić siedząc na sofie;)
Mam motywację, podjęłam świadomą decyzję, popartą planem działań. Mam ustalone „punkty kontrolne”. I mam kogoś życzliwego, kto w razie czego kopnie mnie w zadek, gdy zabraknie mi zapału, a animusz wyzionie ducha.
Życzę Wam i sobie powodzenia w realizacji zamierzeń – tych noworocznych i nie tylko:)