Dziś szybki wpis na DZIEŃ DOBRY, bo dawno mnie tu nie było.
A nie było mnie z dwóch powodów:
Pierwszy polecam każdemu – podczas urlopu zafundowałam sobie cyfrowy detoks. O tym i o podniesieniu jakości wypoczynku poczytacie w moim najbliższym wpisie.
Drugi powód mojej nieobecności zupełnie nie był planowany; wylądowałam bowiem z synkiem w szpitalu.
Tym razem zostaliśmy pozbawieni większości nowych technologii przymusowo; nie spodziewałam się bowiem zamknięcia w covidowej izolatce, w której utknęliśmy na czas oczekiwania na wyniki wymazu.
Nie, nie koronawirus. Po prostu ze względu na stan nerek Albercika konieczne było wdrożenie leczenia od razu, a zanim wpuszczono nas na właściwy oddział, niezbędna była pewność, że nie sprzedamy niczego innym pacjentom.
Powiem Wam, że to całkiem niezła metoda na skruszenie delikwenta: teraz pobyt na docelowym oddziale jawi mi się zupełnie luzacko 😀
Mogę wyjść z sali na korytarz, ha! A poważnie? Wejścia i wyjścia zamknięte, wszędzie kamery i czipy. Dostawa potrzebnych rzeczy z zewnątrz to operacja logistyczna wymagająca udziału szpitalnego personelu. Tak, wiem, sensowne, ale skłamałabym mówiąc, że jestem zachwycona.
Skłamałabym też jednak mówiąc, że narzekam.
Jest jak jest, sytuacji nie zmienię, a z wiatrakami walczyć nie mam zamiaru. Przyjmuję na klatę i już. Celem jest zdrowie synka.
Więcej o tym co się kiedyś z jego zdrowiem zadziało i jak zmieniło się nasze życie, poczytasz tu:
Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie widziała pozytywów obecnej sytuacji: czas dla młodego, to oczywiste, a poza tym mam wreszcie przy sobie laptopa i mogę pisać!
Zaglądajcie więc raz po raz i trzymajcie kciuki za nasze rychłe wyjście na wolność;)