użalanie się typu jęcząco-mędzącego
Czasami, dla zdrowia psychicznego, dobrze jest trochę się nad sobą poużalać. Popłakać, wytrąbić butelkę wina, przeleżeć cały dzień pod kołdrą z pilotem w ręku. Odchorować porażkę i przetrawić problem. Każdy ma prawo mieć dołek, chandrę, kiepsko zareagować na przykre zdarzenie. Kłopot pojawia się wtedy, gdy ktoś zanurza się w oparach swojego niepowodzenia i przyjmuje postawę ofiary. I tak już sobie w niej tkwi na co dzień.
Bo i tak mu się nie uda.
Bo ma pecha.
Bo świat jest zły.
Bo ludzie są wredni.
Bo nie można nikomu ufać.
Bo faceci to świnie.
Bo nie ma udanych związków.
Bo dzieci i tak kiedyś wyjadą. I zapomną.
Bo wciąż ktoś rzuca kłody pod nogi.
Bo statystycznie na pewno zachoruje na jakąś chorobę cywilizacyjną. I umrze oczywiście.
Bo wszyscy bogaci to złodzieje.
Bo bez znajomości niczego się nie załatwi.
Bo wszyscy kłamią.
Bo wkoło tylko nieszczęścia.
Bo i tak wszystko na nic.
Bo nic nie ma sensu.
Osobnik taki przypomina smerfa Marudę, tyle, że w zupełnie niebajkowej wersji, przez co jest zdecydowanie mniej sympatyczny.
Typ narzekająco-jęczący czy inaczej jęcząco-mędzący, należy niestety do kategorii toksycznych. Jako taki nie jest groźny, ale zatruwa otoczenie wokół siebie, przy okazji trując własne, że tak to ujmę, jestestwo.
Zdarza się, że jest to jego sposób, często nieuświadomiony, na zwrócenie na siebie uwagi. Skuteczny, owszem, ale nie sprawdza się na dłuższą metę. Bo w towarzystwie wiecznego malkontenta po prostu ciężko wytrzymać. Bez względu na to, czy przyczyną jego zachowania jest jego własne niedowartościowanie i chęć ukrycia swoich niepowodzeń, czy też, wprost przeciwnie, niechęć do dzielenia się jakimkolwiek sukcesem.
Pesymistyczne nastawienie do świata, czy to wrodzone, czy nabyte, niekoniecznie musi być czymś złym. Pesymiści nie są tak skłonni do ryzyka, długo ważą decyzje. Są ostrożni, a więc mniej narażeni na straty w wyniku pomyłek. Łatwiej im namalować czarny scenariusz niż zobaczyć światełko w tunelu. Niektórzy po prostu tacy są i już. W końcu jesteśmy różni.
Nie mylmy jednak pesymistów z frustratami zatruwającymi otoczenie, wiecznie niezadowolonymi i użalającymi się nad swoją nieszczęsną dolą.
Nie wytrzymuję długo, myślę, że nie ja jedna, w towarzystwie ludzi zrzędząco – mędzących. To typ specyficzny. Nie mylić też proszę z ludźmi obarczonymi problemami, potrzebującymi wsparcia, będącymi w dołku. Zmagającymi się z codziennymi przeszkodami, jak opieka nad ciężko chorymi rodzicami, którzy przecież teraz powinni cieszyć się emeryturą i rozpieszczać wnuki. Wśród moich przyjaciół są takie osoby, a jednak daleko im do smerfa Marudy. I to mimo przygniatających czasem smutku i bezsilności.
Badania podobno dowodzą, że optymiści żyją dłużej, lepiej i pełniej. Są zdrowsi i szczęśliwsi.
Wybór należy do Ciebie
Może warto zdobyć się na odwagę i spojrzeć na świat inaczej? Przynajmniej spróbować? Jeżeli jest to za trudne, można poszukać pomocy; pogadać z kimś życzliwym, skorzystać z psychoterapii. Na pewno wymaga to wysiłku i wyjścia ze strefy komfortu, jaką daje kokon użalania się nad sobą. I przede wszystkim trzeba chcieć.
Nie namawiam przy tym nikogo do huraoptymizmu; przegięcie pały w każdą stronę jest po prostu przegięciem. Nie jesteśmy niezniszczalni i nie mamy supermocy. No, może trochę.
Nie jestem twardzielką. Mam gorsze i lepsze dni. Czasem ogarnia mnie smutek, czasem nachodzą obawy. Różnie wtedy do sprawy podchodzę, w każdym razie nie poprawiam sobie humoru na siłę. Nieraz wystarczy porządny trening (o ile się zmuszę, bo to różnie bywa; gadzi mózg nie ma zamiaru cierpieć z nadmiaru wysiłku), czasem jakaś komedia, kabaret, czasem zwykła rozmowa.
Jeśli zmartwiło mnie coś, co już się wydarzyło, wiem, że nie mam na to wpływu. Przeszłość, jak nazwa wskazuje, już przeszła. Minęła. To co boli najbardziej, to strata.
Jeśli obawiam się czegoś co może nastąpić, staram się sobie uświadomić, że obawiam się wirtualnej przyszłości. Przyszłości, której przecież JESZCZE nie ma. Bo teraz jest TERAZ. Dopiero, gdy przyszłość nadejdzie, stanie się teraz.
Jeżeli przyczyny swojego humoru zmienić nie mogę, biorę zły nastrój na przeczekanie.
Bo on w końcu minie.
Nie lubię użalania się nad sobą.
Nie lubię mędzenia i nic nie wnoszącego narzekania.
Wychodzę z założenia, że problemy są po to, żeby je rozwiązywać. Nie znikną od rozczulania się nad swoim nieszczęściem.
Ani od rozczulania się przez innych, nawet, jeśli robią to w najlepszej wierze. Nierzadko bowiem bliscy takiego jęczącego osobnika niezamierzenie dolewają oliwy do ognia.
Bo co przyjdzie człowiekowi z takiego pocieszania jak poniżej?
- Ojej, ależ ty masz pecha!
Jasne, utwierdzajmy nieszczęśnika w tym przekonaniu, na pewno mu to pomoże.
- Że też tobie musiało się to przydarzyć!
Jakby przydarzyło się komuś innemu to byłoby dobrze?
- Dlaczego ciebie to spotkało, to takie niesprawiedliwe…
Jak wyżej, gdyby spotkało kogoś innego to by zapewne było sprawiedliwe.
Człowiek narzekająco-jęczący nie dość, że siedzi w tym swoim ciemnym pudełku, wystarczająco nieszczęśliwy, to skupiając negatywną energię karmi się wybiórczymi informacjami ze świata.
A co najlepiej sprzedaje się w mediach?
Zabójstwa, wypadki samochodowe, afery polityczne, zamachy, spektakularne napady, zdrady wśród gwiazd, itp.
Fatalista woli pooglądać reality show z izby przyjęć dużego szpitala niż teatr telewizji. Popatrzy sobie jak inni mają źle, popławi się w tym. Ale nie, nie doceni, że on ma dobrze. Bo on tego nie widzi. Raczej zacznie się zamartwiać, że jego też może jakieś nieszczęście dopaść. Teraz przynajmniej zna się co nieco na zawałach i udarach, więc jak go poddusi w klatce piersiowej, ma całkowicie uzasadnione podejrzenia, że bez kardiologa ciemna mogiła. I kolejny powód do ponakręcania się. OK, to jednak nie był zawał, tylko ucisk nerwów kręgosłupa wymęczonego siedzeniem przed telewizorem.
Ale pokazywali nagranie z wizji lokalnej, wiesz, tej matki, co zabiła dziecko. Kochana, nie mogłam na to patrzeć…
To czemu patrzyłaś?
Biednemu dziecku życia to nie zwróci, najwyżej oglądalność uczyni matkę celebrytką. Nie byłaby nią, gdyby nie widownia.
Owszem, czasem media rzucą jakieś naprawdę dobre wiadomości. Na osłodę. Że wyzdrowiał 101- latek. I super. Ale to rodzynki, proporcje w wiadomościach ewidentnie są zaburzone.
Zerknijmy na bieżące tytuły:
Rośnie liczba zakażonych. Kolejne ofiary. Globalny kryzys. Czeka nas katastrofa. Najgorsze przed nami. Będą nowe obostrzenia. Media nie oddają całej grozy.
Wczoraj musiałam wyskoczyć na pocztę. W samochodzie usiłowałam złapać jakąś stację, która nie mówiłaby o COVID. Udało się: jedną. Dosłownie J-E-D-N-Ą.
Jest ciężko, jest trudno, będziemy się zmagać z potężnymi problemami w najróżniejszych dziedzinach życia. Świat stanął na głowie. Bez względu na indywidualne poglądy, opinie, teorie, wszyscy wiemy, że życie siłą rzeczy będzie inne.
Ale czy to jest powód, by pławić się w oparach strachu i poczucia beznadziei?
Czy komuś to pomaga?
Pomaga uśmiech, nawet przez łzy, pomaga nadzieja.
Pomaga poczucie humoru; potężna siła nie do przecenienia.
Zamiast więc jęczeć, narzekać i snuć czarne wizje, spójrz w słońce (tylko błagam, nie dosłownie!)) i się uśmiechnij. Uśmiech nie kosztuje, a udziela się innym. Podobnie jak malkontenctwo, niestety. Wybór należy do Ciebie.
Buziak
M.
Co nieco o optymizmie i pesymizmie skrobnęłam też tu:
Marta -pomimo wszystko ( a wiem, że tego ,,wszystko,, wydarzyło się sporo) zawsze Optymistka. Pozytywnie zazdroszczę, szanuję i podziwiam.Dziękuję… od jutra mniej narzekam;-)
Super takie słowa przeczytać, naprawdę:) To motywuje 😀
Skąd Ty masz tak świetne pmysły?
Dziękuję 😀
A pomysły same się biorą, z życia, z codzienności. Opisuję to co widzę i jak widzę:)