Sponsorem dzisiejszego odcinka jest Tami, nasza córa. Suszyłam włosy, gdy przez szum suszarki przedarł się jej głos:
– Mami!
– Co? – odkrzyknęłam. – Włosy suszę, chcesz coś, to przyjdź.
Przyszła z książką, usiadła obok. Wyłączyłam suszarkę.
– Mami, mam wiersz Szymborskiej „Nic dwa razy”. Powiem ci jak go rozumiem, dobrze?
– Dobrze. A ja ci powiem, że dobrze go rozumiesz – uśmiechnęłam się do niej.
– Skąd wiesz?
– Bo każdy ma prawo rozumieć wiersz po swojemu.
– Ty dawno w szkole nie byłaś – prychnęła. – Ale nasza pani lubi jak mówimy od siebie, to prawda.
– Zamieniam się w słuch.
Poniżej tekst tego pięknego utworu, kto słuchał Maanamu na pewno go zna. Nie przypominam sobie natomiast, żeby był w kanonie lektur jak obecnie, ale tym razem głosuję za. Bo Wisława Szymborska wielką poetką była. Kropka.
Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.
Choćbyśmy uczniami byli
najtępszymi w szkole świata,
nie będziemy repetować
żadnej zimy ani lata.
Żaden dzień się nie powtórzy,
nie ma dwóch podobnych nocy,
dwóch tych samych pocałunków,
dwóch jednakich spojrzeń w oczy.
Wczoraj, kiedy twoje imię
ktoś wymówił przy mnie głośno,
tak mi było, jakby róża
przez otwarte wpadła okno.
Dziś, kiedy jesteśmy razem,
odwróciłam twarz ku ścianie.
Róża? Jak wygląda róża?
Czy to kwiat? A może kamień?
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
Jesteś – a więc musisz minąć.
Miniesz – a więc to jest piękne.
Uśmiechnięci, współobjęci
spróbujemy szukać zgody,
choć różnimy się od siebie
jak dwie krople czystej wody.
Nie będę Was zanudzać interpretacjami, bo tych, podobnie jak recenzji, w Internecie jest mnóstwo. Po prostu mój sposób patrzenia na życie pokrywa się z powyższymi słowami, to mnie poruszyło i tym się dzielę. Czemu poruszyło, skoro znam tekst od lat? Bo wtedy, gdy zasłuchiwałam się Maanamem, nie przywiązywałam do tego takiej wagi.
Nasze życie trwa w tej chwili. W tej chwili, która już nie jest tą chwilą, bo właśnie minęła. Teraz w tej. I w tej. I trwa. Chyba każdy zna słowa przypisywane Heraklitowi z Efezu:
Wszystko płynie i nic nie pozostaje takie samo
Niepodobna wstąpić dwukrotnie do tej samej rzeki
Wszystko się zmienia, staje się i przemija. Nieprzerwana zmiana.
Niejeden w tym miejscu popadnie w zadumę, być może się zasmuci. Mija lato, mija młodość, mija życie.
Wpiszcie w wyszukiwarkę słowo „przemijanie”. Jakie wyniki zobaczycie? Prawdopodobnie smutek, śmierć, starość. Zdjęcia nagrobków, uschniętych drzew, zwiędłych kwiatów, wizerunki śmierci.
Przemijanie wydaje się być czymś ostatecznym, złym nawet.
Tymczasem medal ma dwie strony.
Jedna, to ta nostalgiczna, tęskna, przygnębiająca, gdy przemijają rzeczy dobre.
Druga, to świadomość, że dokładnie na tej samej zasadzie przemijają rzeczy złe. Tęsknota i żal w końcu zbledną, przygasną, znikną. Może nie nastąpi to szybko, może będą musiały minąć lata. Ale gdy jest źle, i gdy wydaje się, że tak będzie już zawsze, warto pomyśleć i uświadomić sobie, że nie ma takiej siły, która utrzymałaby ten stan. Pozostaje zaakceptować tę chwilę i poczekać, aż sobie pójdzie. Bo w końcu sobie pójdzie. Oczywiście, że nie powie „to do widzenia, już sobie idę” i podrepce gdzieś hen, za horyzont, bo to może być proces. Może też wydarzyć się coś zupełnie nieoczekiwanego, co kompletnie odmieni naszą sytuację. Życie to sinusoida.
Miewam takie dni, szczególnie gdy jestem niedospana, że nic mi się nie klei. Nie mogę się skoncentrować, łatwo się rozpraszam, mylę się podczas wykonywania zwykłych zadań, nie mówiąc o bardziej skomplikowanych. Kiedyś z tym walczyłam, piłam trzecią kawę (teraz też piję, ale tylko dlatego, że lubię) i zmuszałam się, żeby wykonać plan. Efekt był taki, że następnego dnia, niezadowolona z wczorajszych wyników, poświęcałam dupogodziny na poprawienie własnej pracy. Traciłam czas i humor. Aż zrozumiałam, że walczyłam ze sobą zupełnie niepotrzebnie i postanowiłam podejść do sprawy inaczej. Teraz, gdy czuje zniżkę formy, po prostu sobie odpuszczam, bo wiem, że ten dołek minie.
Oczywiście są sprawy, które człowiek musi załatwić, nie odwieszam życia na kołek, ale tego dnia daję sobie tyle luzu, na ile mogę sobie pozwolić. Już dawno zauważyłam, że świat się od tego nie wali, a sprawom „na wczoraj” zwisa to jak kilo kitu na agrafce. Następnego dnia biorę się do roboty ze zdwojoną energią, w świetnym nastroju i rzeczy, nad którymi poprzedniego dnia bym ślęczała, idą mi jak z płatka.
Warto chwytać dzień, póki trwa. Cieszyć się chwilami, z których z czasem powstaną piękne wspomnienia. Nie trzymać się ich kurczowo, ale je zauważać, być nie OBOK nich, ale W nich. Po prostu BYĆ. Być z ludźmi, których się kocha. BYĆ w miejscach, w których się JEST.
Grając z dziećmi w planszówkę skupić się na tej grze i być z nimi naprawdę, w pełni, a nie ukradkiem sprawdzać pocztę. Idąc z psem na spacer nie gapić się w smartfona, tylko pobawić się z psiną. Spotykając się z rodziną, rozmawiać, a nie wpatrywać się w telewizor.
Bo to wszystko minie.
To se ne vrati pane Havranek.
Jest taka buddyjska przypowieść, którą bardzo lubię:
Młody mnich przychodzi do nauczyciela:
– Mistrzu, chyba się nie nadaję. Nie umiem się skupić, wciąż coś mnie rozprasza, nie potrafię medytować.
– To przejdzie – pocieszył go Mistrz.
Po jakimś czasie uradowany adept znowu odwiedza Mistrza:
– Mam wspaniałą wiadomość! Poczyniłem olbrzymie postępy, jestem skoncentrowany, medytując odczuwam spokój, piękne uczucie!
– To przejdzie – odparł Mistrz.
Właściwie po tym nie mam nic do dodania;)
Foto gł.: Sasin Tipchai / Pixabay